poniedziałek, 18 października 2010

Noc kryształowych lufek.

Zbiża się noc kryształowych lufek. Obserwuję obieg dokumentów, nieoficjalny tworzący kryptohistoryczną przyszłość.
Minister Kopacz rozesłała już do placówek swoje wytyczne, wytyczne bezwględnej walki z dopalaczami. Z jej polecenia konsultant krajowy d/s toksykologii nakazał przygotować się laboratoriom i oddziałom toksykologii do walki. Nakazano wzmożoną gotowość, nałożono obowiązek zgłaszania zatruć; oznaczania poziomów piperazyny; buchalterii małych foliowych torebek. Obowiązek chronienia dzieci przed narkośmiercią legł na lekarskich barkach wielkim ciężarem.
Ale właściwie czemu teraz nagle, czemu nie kilka lat temu gdy dopiero pojawiały się smart-shopy. Czemu wolno (nieskutecznie na szczęście) aresztować właściciela sieci. Czemu wolno rządzić nagle dekretami?
Kryptohistoria i kryptopolityka ma bowiem swoje drugie dno. Pani minister w tle robi reformę. Nie mówi się o tym za głośno bo po co dyskutować z ludźmi nad pojęciem koszyka świadczeń gwarantowanych, kwestią szpitali jako spółek prawa handlowego. Trzymam się tu z dala od komentowania wartości tej reformy. Ważne jest że powstaje zasłona dymna, medialny szum informacyjne mleko w którym zagubi się niehisteryczna (a więc nie posiadająca siły przebicia) dyskusja.

niedziela, 17 października 2010

Prawo serii

Zawodowo ślizgając się po falach chaosu ponadnormalnie często napotykam się na siłowe przełamania rachunku prawdopodobieństwa. Oczywiście nie chodzi tu o jednostkowe odchylenia, ale wciąż obserwowane przez chirurgów urazowych manifestacje prawa serii. Wysyp złamań kości łódeczkowatej, gdy po europejskim kongresie chirurgii ręki rozszerzam wskazania do leczenia operacyjnego, cztery złamania nasady bliższej kości piszczelowej w ciągu czterech dni czy też casus złamanych mostków, który mnie zabodźcował do napisania tego posta. Przez 5 lat widziałem dwa złamania mostka, a następnie w odstępie dwóch godzin kolejne dwa. Oczywiście zestawienia te bledną wobec skrupulatności archiwów Kammerera, ale ponieważ objawiają się w pozornie statystycznie uporządkowanej epidemiologii urazowej to chciałoby znaleźć się dla nich wyjaśnienie mniej ludyczne niż gaworzenia niemieckiego biologa. W przypadku kości łódeczkowatej można sięgnąć po wyjaśnienie Weavera - ignorowania seryjności nienadzwyczajnej. Wiadomo, że przekwalifikowanie z leczenia zachowawczego do operacyjnego podnosi wagę i zauważalność problemu. Dla złamań mostka twierdzenie o siłowym losowym zestawianiu urazów we wszelkie możliwe konfiguracje traci na sile. Dlatego też zastanowić się można nad innymi modelami matematycznymi - ze szczególnym uwzględnieniem zjawiska przyciągania (lub odpychania) w procesach Poissona. Prawo serii byłoby więc przejawem klasteryzacji podwyższonej. Ponieważ chirurgia urazowa (a przynajmniej epidemiologia) wyczerpuje definicję ergodyczności to można zastosować twierdzenie z teorii ergodycznej udowodnione w 2006 roku przez Downarowicza i Lacroix'a, które głosi w skrócie że odchylenia od niezależności mogą generować jedynie przyciąganie - czyli seryjne pojawianie się zdarzeń. Co ciekawe i zgodne z empirią przedstawione przez nich twierdzenie prawdziwe jest tylko dla zdarzeń rzadkich - takich jak złamanie mostka, czy złamanie haczyka kości haczykowatej (nie widziałem przez wiele lat, a później zdiagnozowałem dwa w ciągu 3 dni).
Dla mniej uzdolnionych matematycznie pozostaje jeszcze wyjaśnienie Junga-Pauliego opierające się na zjawisku synchroniczności, naturalnej tendencji rzeczywistości do epifanii - w tym ujęciu prowadzącej do oświecenia chirurga w hermetycznej części jego specjalizacji. Osobiście rozkosznie pociągającą wydaje mi się wizja chirurga urazowego który pogrążony w głębokiej medytacji ucisza chaotyczne fale nieszczęść, chroniąc w ten sposób ludzi w swoim rejonie przed wypadkami. Choć nęcące, rozwiązanie to ma poważną wadę - nie leje się przy tym krew.

czwartek, 14 października 2010

Wartość dodana

Hobbistycznie zajmuję się leczeniem ran gnijących, ropiejących, nie dających żadnej nadziei, nóg i rąk skazanych na odcięcie, zapoznanych i ekskomunikowanych. Cudownie leczą się ci pariasi zainfekowani za pomocą terapii próżniowej - polegającej na podłączeniu do rany pompy próżniowej. Metoda jest genialna w swojej prostocie i posiada tylko cztery wady - tu uwaga wchodzimy wprost do samej sali tronowej Babilonu:
1. babilonnfz uważa że pacjent musi być leczony nie mniej (moze byc więcej) niż 10 dni. Zgodnie z kabałą pierwszy dzień się nie liczy więc wychodzi 11. Czy potrzebuje, czy nie.
2. Wypozyczenie urzadzenia do takiej terapii kosztuje 400 pln dziennie.
3. Jeden opatrunek (do zmiany w zasadzie co 5 dni) kosztuje 300 pln
4. Ale firma sprzedaje je tylko w paczkach po 5.

Razem 5900. Dyrekcja patrzy wiec niechetnie na zropki nie tylko dlatego ze cuchna i sa nieestetyczni, ale tez kosztuja brudasy.

Dzisiaj wiec zniechecony kolejna odmowa zhakowalem rzeczywistosc i zbudowalem taki system sam za pomoca rurki do lewatywy, folii operacyjnej, sterylnej gąbki, pojemnika od ssaka, zestawu do drenażu opłucnowego, zaworu podciśnieniowego i zaworu do odciągu gazów. Chory co prawda nie moze z tym chodzic do ubikacji i sam musi sobie regulowac podcisnienie w ukladzie, ale system dziala, a ropa sie odsysa.
Najlepsze jest to, ze gdyby zobaczyl to pan ktory sprzedaje opatrunki i wynajmuje maszyne zlozylby doniesienie do prokuratora ze chce zabic pacjenta.

Hail Eris!

poniedziałek, 11 października 2010

Take it easy

Był pewien pan, który dużo pracował (nie ja). Nigdy nie chorował. Pan miał bardzo nerwowy dzień. Miał też 47 lat. Usiadł i słabo się poczuł. Dwóćh panów go wzięło do samochodu i zawiozło do nas. Weszli na SOR i powiedzieli że mają go w samochodzie, ale jest ciężki i żeby mu pomóc. Dało nam to do myślenia, nie ma bowiem cięższego człowieka niż martwy człowiek. Wybiegliśmy ale panowie, którzy go przywieźli powiedzieli że spoko, że wcześniej trochę charczał, ale już przestał. Spojrzałem na dr G (nie tego) i powiedziałem niczym Harrison Ford 'I got bad feelings about that'. No i się nie myliłem. Panowie przywieźli nam w samochodzie trupa. Zdziwili się kiedy im to powiedziałem.

sobota, 7 sierpnia 2010

Frambozja - wspominki

Dan lubił podnosić nasze tropikalne kwalifikacje. Od czasu do czasu odrywał nas od wyrzynania timorczykom rama ambon z brzuchów i klatek i z triumfalną miną pokazywał kolejne dzikie mięso wyhodowane w interiorze wyspy.
Szybko załapaliśmy z Kilianem, że rachunek prawdopodobieństwa sugeruje że najprostsza i zazwyczaj prawidłowa odpowiedź na pytanie, czym jest kolejny gnijący i rozpadający się wrzód, brzmi - gruźlica.
Tym większe było nasze zdziwienie, gdy pewnego dnia zawołał nas do gabinetu i pokazał zgniłotruskawkopodobne zmiany na podudziu 10 letniego chłopca

- What's this guys?

- TB Dan - krzyknęliśmy raźno

- Otóż nie - odpowiedział Dan - To frambozja, choroba zakaźna powodowana przez krętki. Jeszcze 3 przypadki i możemy ogłosić epidemię. Zapamiętajcie sobie dobrze ten widok i wypatrujcie go w interiorze.

Następnego dnia pojechaliśmy do Kaiteho. Droga tam zajmuje 6 godzin, prowadzi wyschniętym korytem rzeki do odciętej od świata osady. Lubiliśmy to miejsce. Pacjentów przyjmowało się przy kamiennych stołach, pod dachem z palmowych liści.

Czekało na nas kilkaset osób. Inus ben, malirin - katar gorączka szeptały cichą mantrę licząc na codzienną porcję witamin. Wśród tych kilkuset osób należało wyłowić grupę kilku, którym coś naprawdę dolegało.

W pewnym momencie Kilian podchodzi do mnie i mówi - Musisz na to spojrzeć, po czym z duma pokazuje mi coś gnijącego na nóżce dziesięcioletniego dziecka.

- WTF men? Gnijący wrzód jakich setki

- Men przecież to frambozja - gdy to usłyszałem spłynęło na mnie olśnienie.

Oczywiście, że to była frambozja. Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że przed chwilą widziałem dziecko z podobnie malowniczo gnijącym wrzodem i dałem mu generyczny antybiotyk zamiast zaleconej przez Dana benzylopenicyliny.

Mówię o tym Kilianowi i zaczynamy szukać razem tego pierwszego dzieciaka. Nigdzie go nie ma, co gorsza w tym czasie czmychnął nam drugi kolo.
Zaczynam hektyczne poszukiwania, którego niczego nie wnoszą. Dzieciaki skumały, że coś jest nie tak i schowały się w dżungli. Zaczynamy snuć apokaliptyczne wizje przed starszyzną wioski opowiadać, że jeśli ich nie znajdą cała ludność umrze w męczarniach na frambozję.
W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku rozsiadamy się przy kamiennych stołach, pozwalając coraz to bardziej rozdrażnionej upałem populacji wioski szukać zbiegów.
Wreszcie ich doprowadzają. Jeden chyba nawet oberwał za ucieczkę.
Triumfalnie wsadzamy ich do naszej HZJ79 i wywozimy do stolicy. Obserwuję dzieci kątem oka i uświadamiam sobie po ich minach, że pierwszy raz widzą asfalt i że pierwszy raz wjeżdżają do stolicy. Są przerażone.
My tymczasem z Kilianem jedziemy na przednich siedzeniach, od czasu do czasu zbijając high five i paląc szlugi z minami zwycięzców - w końcu nie na co dzień ratuje się milionową wyspę przed epidemią.
Dojeżdżamy do kliniki i triumfalnie prowadzimy dzieciaki do Dana

- Patrz Dan. Zdiagnozowaliśmy sami frambozję.

Dan zakłada okulary, przygląda się dzieciom chwilę (bardzo krótką chwilę) i mówi:

- To nie jest frambozja. Zwykły gronkowiec.

sobota, 31 lipca 2010

Człowiek o dobrym sercu.

Pewien człowiek o dobrym sercu wyszedł z kościoła i poruszony kazaniem postanowił zrobić dobry uczynek. Na okazję nie musiał długo czekać - ledwie przeszedł kilka kroków zauważył leżącą w krzakach panią Jolę. Pani Jola odsypiała spożycie trzech nalewek wiśniowych. Człowiek o dobrym sercu postanowił jej pomóc i wezwał pogotowie.
Pogotowie przyjechało w trzy osoby koszt wyjazdu około 250PLN. Pani Jola głupia nie jest i pogotowiu czmychnęła. Pacjent zgłoszony musi być pacjentem załatwionym więc obsada karetki wezwała Policję - 2 osoby 200 PLN. Po schwytaniu pani Jola została odwieziona przez policjantów do domu. Pod drzwiami omsknęła jej się nóżka i sturlała się dwa piętra w dół i z powodu urazu głowy znów wezwano do niej karetkę (kolejne 3 osoby bo ta była z lekarzem i 250 PLN) któa odwiozła ją do szpitala. Tam zajęły się nią 4 osoby i wydano na badania i zaopatrzenie obrażeń około 500 PLN. Jako agent spektaklu nie mogę oczywiście Pani Joli odesłać do domu, gdyby bowiem znów się sturlała ze schodów z większym skutkiem to byłaby to moja wina. W związku z tym znów wzywam Policję - kolejne 2 osoby i 200 PLN. Pani Jola się budzi wyjmuje z torebki lusterko i przygląda się swojej pokiereszowanej po upadku twarzy i wykrzykuje - O kurwa! Makijaż mi się rozmazał. Pani Jola ma 3 promile i zostaje odwieziona na Izbę Wytrzeźwień gdzie zajmują się nią kolejne 3 osoby a pobyt kosztuje około 250 PLN
Usługi policji - 4 osoby 400 PLN
Usługi Pogotowia - 5 osób 500 PLN
Usługi Szpitalnego Oddziału Ratunkowego - 4 osoby 500 PLN
Usługi Izby Wytrzeźwień - 3 osoby 250 PLN
Razem 16 osób i 1650 PLN
Dobre serce - bezcenne (TM)

sobota, 3 lipca 2010

Gdziekolwiek będziesz.

W piątki przedwyborcze nadszedł czas zgłaszania pacjentów, którzy w czasie wyborów bedą w szpitalu. Zgodnie z ordynacją wyborczą każdy z nas ma prawo oddania głosu. Również ofiary wypadku. Specjalnie dla nich powstaje w naszym szpitalu komisja wyborcza.
Pan M. (syn wspominanego już doktora Knife) postanowił więc zagłosować.
Jak się okazało szpitalna obwodowa komisja wyborcza co prawda powstała, ale na tak zwanym półpiętrze na które nie można dojechać windą, zgodnie zaś z ordynacją wyborczą urny wyborczej przenosić nie można. Niestety pana M. też nie można przenosić.
O mały włos pan M. który miał połamane nogi i pocięte ręce nie mógłby spełnić swojego obowiązku. Podpowiedziałem mu więc, żeby oddał swój głos na większe zło - www.wybierz-wieksze-zlo.pl
Przedwieczny osobiście zaniósł go w swoich mackach do urny.
Pamietaj GDZIEKOLWIEK BĘDZIESZ możesz WYBRAĆ WIĘKSZE ZŁO

piątek, 2 lipca 2010

Na pewne rzeczy upływ czasu ma zbawienny wpływ (Sean Connery). Inne znów znoszą go fatalnie (czosnek).

Świeżo przyjęty pan w postprodukcyjnym okresie wsiada do windy.
Widzi się w lustrze na tylnej ścianie.
- Dzień dobry - kłania się sobie uprzejmie nie poznając swojego odbicia i grzecznie ustawia się tak, żeby nie stać do siebie tylem.

piątek, 25 czerwca 2010

Dr House - Dr Muto- Dr Knife

Z zasady nie komentuję odniesień do Dr House'a z prostego powodu - nie mam czasu na oglądanie zbyt wielu rzeczy oprócz wyników badań laboratoryjnych i zdjęć rentgenowskich. Kasia w końcu pokazała mi kilka odcinków (dodając przy tym, że moje krytyczne podejście do scenariusza psuje całą zabawę) i pomogła mi dojść do pewnych wniosków.
Wnioski te przypomniały mi się kilka dni temu, kiedy w dyżurce nawiedził mnie pan którego z racji zbieżności brzmieniowej nazywać będziemy Dr Knife. Dr Knife poprosił o chwilę rozmowy. Spytał się uprzejmie, czy mógłby zobaczyć zdjęcia pooperacyjne syna. Popatrzył na nie przez chwilę i dość niespodziewanie wydarł mordę, że mu się nie podobają, że to fuszerka, błąd i przestępstwo. Przez chwilę próbowałem wytłumaczyć panu różnicę pomiędzy anatomicznym nastawieniem odłamów przy otwartej repozycji, a zdalnym manipulowaniem przełomem złamania przy zamkniętej repozycji z gwoździowaniem śródszpikowym, przedstawić mu pojęcie stabilności względnej i bezwzględnej i założenia Arbeitsgemeinschaft für Osteosynthesefragen. Pan Knife wyrywa mi zdjęcie z rak i krzyczy, że on jest inżynierem technologii automatów komórkowych, a jego żona doktorem technologii farmacji i że nikt mu nie będzie wciskał takich kitów i że on ma 300 publikacji i doktorat i pracuje na (tu wymienia nazwę znanej uczelni technicznej). Staram się odpowiedzieć spokojnie że a) człowiek to nie automat komórkowy; b) też jestem absolwentem tej uczelni technicznej, ale oprócz tego skończyłem też medycynę. Doktor Knife mówi, żebym mu nie pyskował bo on na pierwszy rzut oka widzi, że to fuszerka i żebym mu podał swój numer prawa wykonywania zawodu bo ma zamiar podać mnie do sądu. A poza tym jestem 30 lat starszy od pana - huczy. Numer podaję po czym pytam go, czy gdy ocenia skuteczność automatów komórkowych to też ogląda tylko połowę projektu i pokazuję mu resztę zdjęć. Doktor Knife z głośnym sykiem zmniejsza swoje napuszenie o połowę i w postaci gazowej opuszcza dyżurkę.
Wracając więc do trzeciego doktora w tej historyjce, Dr House'a, choć serial jest bzdurny to jak słusznie zauważyła Kasia przekazuje pewną smutną prawdę. Współczesna specjalistyczna medycyna osiągnęła tak duży poziom skomplikowania, że wszelkie próby wyjaśniania jej pacjentom mijają się z celem. Z faszystowskim pozdrowieniem wasz Dr Muto.

niedziela, 20 czerwca 2010

Tikilin

Ponieważ wielkimi krokami zbliża się mój kolejny konkwistadorski wyjazd podczas którego jak zwykle pod przykrywką niesienia pomocy humanitarnej będę niszczył lokalne kultury dla podgrzania atmosfery i oczekując na koniec pieczenia chleba postanowiłem zainaugurować cykl wspominkowy.
Timor Wschodni. Szpital Bairo Pite. Cotygodniowy wyjazd do naszego 'sanatorium' w Tibar gdzie dolecza się pacjentów chorych na gruźlicę. Mieszka ich tam około sześćdziesięciu. W zasadzie ich obsługa jest dośc prosta. Nalezy wszystkich przebadać, żeby wyłapać działania niepożądane etambutolu i izoniazydu. W przypadku etambutolu należy sprawdzić czy nie rozwija się zapalenie nerwu wzrokowego czyli po prostu zapytać czy dobrze widzą (Ita hare diak?) a przy izoniazydzie upewnić się czy nie rozwija się neuropatia. OK? Jak w tetun jest neuropatia? Dziś akurat nie pojechał ze mną Ignacio (wyjaŧkowo bystry chłopak - kiedy go poznałem mówił sześcioma językami: tetun dili, tetun terik, makasar, bahasa indonesia, portugalskim i angielskim - teraz nauczył się jeszcze koreańskiego bo studiuje medycynę w Seulu), zamiast niego pracowałem z Fernando - Fernando miał uberkulowe spodnie dzwony którymi zawracał w głowie wszystkim dziewczynom był też absolutnym tanecznym fenomenem. Poza tym jako tłumacz się nie sprawdzał. Pytam go jak powiedzieć w tetun neuropatia. Dłuższą chwile nie możemy się dogadać. Mówię mu - You know you've got this paresthesia, tingling like sensation. Ahh tingling Fernando się rozjaśnia. Tikilin w tetun to bedzie tikilin.
No więc pytam się pierwszej osoby czy ma tikilin. Dośc poważnie odpowiada, że nie nigdy w życiu nie miała po czym odchodzi dziwnie uśmiechnięta. Druga wybucha śmiechem przy pytaniu. Kilka następnych śmieje sie od ucha do ucha zanim się ich zapytam. Brnę uparcie dalej i przepytuję wszystkich na okoliczność tikilin. W końcy wszyscy mieszkańcy Tibar rżą ze śmiechu, tarzają się z radości pod ścianami i wtedy wpada Ignacio. Słucha co ja wygaduję i podchodzi wyjaśniając mi coś na ucho. Okazuje się, że właśnie przepytałem sześćdziesiąt ciężko chorych na gruźlicę osób czy mają łaskotki.

piątek, 18 czerwca 2010

O potrzebie starannego doboru t-shirtów.

Pan jechał skuterem z pizzą. Był młodym dumnym posiadaczem koszulki Anty-Wisła. Przejeżdzał obok pana, który nie miał t-shirtu. Miał za to przypadkiem przy sobie maczetę. Przy pomocy maczety zdjął posiadacza koszulki ze skuterka. Panu w koszulce rączka opadła jak kotkowi i z taką rączką pojawił się u nas. U nas czyli nigdzie. Do zszycia nerwu promieniowego potrzebna jest nitka 8-0. Takiej nitki w szpitalu nie ma. Mam dwie sztuki na wszelki wypadek w szafeczce - kupione za własne pieniądze. Mam też lupy okularowe, pod kŧórymi taką nitkę można zobaczyć. Też swoje osobiste. Cóż z tego skoro w szpitalu nie ma narzędzi, którym można taką nitkę złapać. Zarząd bloku powiedział, że skoro mam już swoje lupy i nitki to może kupię też własne narzędzia - zestaw kosztuje koło 30 tysięcy więc przy mojej pensji bedę mógł pozwolić sobie na niego za 1,5 roku zakładając że przejde na odżywianie się praną. Wyszedłem ze szpitala po szóstej. A jeszcze koło 11 myślałem sobie, że nie mam żadnych planów na popołudnie.

poniedziałek, 24 maja 2010

Znaków szczególnych brak.

Linus i Escobar postanowili zabawić się przez weekend w naszym mieście. Fan zaczął się jak tylko wysiedli z samolotu. Przywieźli ich do nas, żebym sprawdził czy nie połknęli dużej ilości prezerwatyw z koksem. Zapytałem Straż Graniczną skąd im to przyszło do głowy. Strażnicy pochichotali pod nosem - No co ty. Sam byś się domyślił.
Popatrzyłem jeszcze raz na Linusa i Escobara i spłynęło na mnie olśnienie. Chłopaki były z Nigerii. Wyobraziłem sobie tą scenę - strażników obserwujących tłum wysiadający z samoloty z Wiednia. Wszyscy biali, a wśród nich jak dwa czarne rodzynki Linus i Escobar.

piątek, 21 maja 2010

Inne oblicza powodzi

Radość z odcięcia nas przez wodę od okolicznych sioł i wiosek nie trwała długo. Bohaterskie Pogotowie przeprawiało się przez bagna i rozlewiska przywożąc nam ofiary powodzi.
Jeden Pan ratował swój dobytek wybierając wodę z piwnicy i mu się nóżka omsknęła. Przyczyna omsknięcia było 3,5 promila. Dwaj zostali przywiezieni jako ofiary sprzeczki o worki do zapory p/powodziowej. Kolejni w trakcie heroicznej walki o wał przeciwpowodziowy zaczęli rozmawiać o piłce nożnej - zgłosili się z powodu obrażeń powstałych w wyniku różnicy zdań.
Najważniejsza jest solidarność wobec żywiołu.

środa, 19 maja 2010

Kanały komunikacyjne

Po czterdziestu godzinach dyżuru, nieustannej powodzi jednokierunkowej komunikacji, przestrzeni w której oblepia mnie sieć oczekiwań, żądań, rzeczywistości w której międzyludzkie kontakty mają jeden wektor - do lekarza - przestrzeni w której nie mogę przetrwać dwóch minut nie bedąć zaczepionym z prośbą, zapytaniem, żądaniem moja świadomość zagięła się pod wpływem quasi-grawitacyjnego wpływu tej sytuacji w stan osobliwości i dopiero wyjście z Kasią na miasto uświadomiło mi zakres mojego psychicznego zaburzenia.
Ze zgrozą obserwowałem jak Kasia zagaduje bezinteresownie ludzi, jak bez powodu nawiązuje niezobowiazujące kontakty międzyludzkie. Wydało mi się to nieludzkie i nienormalne. Ta chęć międzyludzkiej komunikacji wydała mi sie patologiczna.
Odstąpiłem krok od samego siebie i spojrzałem na swoje odczucie. Było nieadaptacyjne (co wydaje się najlepszym odpowiednikiem nienormalności, patologii).

niedziela, 16 maja 2010

Huizinga w praktyce Szpitalnego Oddziału Ratunkowego

Lekarze jako osobowości cyniczne, jednostki zniszczone moralnie i emocjonalnie lubią wyżyć swoją frustrację w figlach wykrecanych pacjentom.
1. Dr P. schodzi na SOR i widzi mnie badającego pacjenta. Narzuca na siebie brudny fartuch z kotłowni i już od progu woła.
'No tu się chowasz Stefan. Wiedziałem, że się pewnie znowu przebrałeś za dochtora. Chodźże zostaw panią. Węgiel mamy do przerzucenia.
2. Godzina 0330. Rozhiteryzowana dziewczynka z krwawiącym palcem.
Dziewczynka próbuje nawiązać kontakt z otoczeniem. Pyta stojącą obok ratowniczkę - A Pani tu długo pracuje? Ta odpowiada - Ja tu nie pracuję. Dopiero się uczę, przychodze tu na praktyki. Aha - pacjentka na chwilę milknie po czym zwraca się do stojącego obok sanitariusza. A Pan? Ja tu jestem na szkoleniu z Urzędu Pracy. Aha - milknie. Nagle w jej glowie lęgnie sie przerażająca myśl i zwraca się do mnie - Ale przynajmniej Pan jest lekarzem? Eee, nie odpowiadam. Lekarze nie schodzą na SOR po północy.

piątek, 14 maja 2010

Bałtofilia

Jestem fanem ludów bałtyjskich. Za każdym razem gdy przychodzi do mnie Łotysz czy Estończyk patrząc na ich słuszną budowę ciała myślę o Sonderkommando Arajs, legionie łotewskim, batalionie Narva.
Dziś w niewielkiej 4 osobowej eskorcie policji przyjechali do nas dwaj Łotysze, ochroniarze z jednej agencji towarzyskich w K. Ponieważ każdy z nas troche zna rosyjski (policjanci potrafia powiedzieć - job twoju mac, a ja potrafie powiedzieć - saszoł ty s uma?) więc dowiedzieliśmy się, że pan - ważący 140 kilo i mierzący jak na Łotysza przystało 2,10 został pobity 'kak sabaka'. Zazwyczaj proszę o rozkucie takich panów z kajdanek, ale muszę przyznać, że przy tym delikwencie zmiękła mi rura - rozsiewał wokół siebie z wściekłości pianę, bryzgał na wszystkich krwią i kwiecistymi rosyjskimi bluzgami i ewidentnie zjadł na śniadanie jajecznicę na koksie. Policjanci przywieźli też pana, który go pobił. Po pierwszym z lekkim niepokojem oczekiwałem kogo wprowadzą.
Sprawcą obrażeń był drugi ochroniarz - 21 lat, 165 cm 68 kilo wagi. Podobno poszło o to, że ten pierwszy uderzył pracownicę, którą ten drugi kochał. Jak widać miłość uskrzydla. Należy jednak dodać, że mały nie należał do miękkich - miał tatuaż we wnętrzu małżowiny usznej. Rispekt.
Tak na marginesie - taj akurat agencji towarzyskiej nie polecam, szczególnie osobom, którym zdarza się zapomnieć portfela. Jeden klient ostatnio zapomniał i odcięli mu rękę maczetą.

czwartek, 13 maja 2010

Lekcja

Starszy pan walczył o powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Pod słuchawką nic nie było słychać. Od dziesięciu dni wylewała mu się do klatki krew ze złamanych żeber, aż w końcu zamieniła płuco w nędzny flaczek jak pęknięty balonik, kŧóry Prosiaczek chciał podarować Kłapouchemu na urodziny. Poza tym śródpiersie zaczęło się przesuwać na drugą stronę - a to już gorzej. W takim przypadku wystarczy założyć dren do opłucnej. Przygotowałem już sobie wszystko ale przypadkiem spojrzałem na wyniki badań (chirurdzy robią to z rzadka, najczęściej zachęceni do tego przez anestezjologów). Starszy pan zapomniał sobie jak sie dawkuje leki przeciwzakrzepowe, trochę je przedawkował i w związku z tym jego krew przestała krzepnąć. Skrwawiał się do klatki przez ostatnie 10 dni i przy okazji stracił też cały fibrynogen. W gratisie również nie dało mu się oznaczyć grupy krwi. Ponaglany do działań przez rzężenia dziadka postanowiłem wezwać kawalerię i zadzwoniłem do chirurga klatki piersiowej. Z radością okazało się, że akurat jest na dyżurze super doświadczony doktor. Z ulgą zreferowałem mu problem i już z mniejszym entuzjazmem wysłuchałem jego odpowiedzi. Pan doktor powiedział że przez 25 lat swojej pracy nie miał takiego przypadku i że życzy mi powodzenia w podjęciu decyzji. Your call, son. Założyłem rurkę, przy pierwszym zapełnieniu (2,3 litra) troszkę mi zaczęły drżeć rączki. Przy drugiej (4,2 litra) prawie się porzygałem ze strachu.
Rano przyszedł najstarszy i najbardziej doświadczony pan doktor posłuchał o mich wyczynach i powiedział tylko jedno zdanie - 'Dość odważnie.' Niestety brzmiało to raczej jak 'Bardzo głupio'.

sobota, 8 maja 2010

The Message

Babilon prevails. Partyzancka walka z NFZ przybiera rozne postacie. Panu ktoremu obiecano obciac noge, a ja zaproponowalem zeby sie wstrzymac koncza sie leki i nie mozna ich zamowic. Sabotuje system, wypisuje na inne nazwisko, prosze go tylko o wstrzymanie sie z wykupieniem bo jesli data realizacji bedzie sie pokrywala z jego pobytem w szpitalu bedzie chryja. Panu sie zapomina. Agenci Matrixa biora mnie na celownik.
Przychodzi zaplakana kobieta ze chory na AIDS obryzgal ja krwia a ona wlasnie zaszla w ciaze, a tamten nie chce sie zgodzic na badanie. Nielegalnie pobieram krew na badanie i mowie pani, ze robie to tylko zeby wiedziala i ze to nie moze stanowic zadnej podstawy prawnej do niej. Nastepnego dnia pani dzwoni i mowi ze wie ze tamten pan mial krew pobrana na badanie i ze ona zada udostepnienia oficjalnego wyniku bo ona poda go do sadu. Agent Smith patrzy na mnie jak glodny kot na mysz.
Przychodzi pani z rakiem sutka, z rozsiewem po calym ciele. Ze zlamana reka, cierpiaca. Reka do rekonstrukcyjnej protezy - czas oczekiwania 1,5 roku lub do smierci (smierc zazwyczaj nastepuje wczesniej). Robi mi sie jej zal i dzwonie do znajomego i nieoficjalnymi kanalami zalatwiam jej ze przyjma ja za tydzien. Pani wychodzi bez slowa i idzie zlozyc skarge na mnie do dyrektora ze musi czekac tydzien.
What is the message? Medium is the message.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Eris się upomina o swoje.

A więc po 2 miesiącach walki z odleżynami na dyżurach (własnymi odleżynami w związku z absolutną panujacą na nich nudą) poszedłem do pracy na weekend. Wziąłem nawet komputer, żeby kończyć książkę. Jakie jest statystyczne prawdopodobieństwo tego co się wydarzyło? Rana kłuta śródpiersia. Otwarte złamanie piszczeli. Rewizja zapalenia piszczeli powikłana uszkodzeniem nacieczonych zapalnie dużych naczyń. Liczne rany kłute klatki piersiowej z ostrą torakotomią, czterolitrową utratą krwi i 8 godzinną operacją. Uraz wielonarządowy przywieziony helikopterem. Wypadek syna medycznego satrapy, który musieli przywieźć właśnie do mnie. 120 innych drobnych urazów.
Kto to wymyślił? HEIL ERIS!

środa, 21 kwietnia 2010

Niepamiętliwa Rozalia (w opozycji do pamiętliwego Funesa)

Pani Rozalia weszła w wiek w którym na skutek drobnych uderzeń się rozpada. Pogotowie przywozi ją z powodu stuknięcia w nogę od którego odpadł jej płat skóry wielkości dłoni. Po zaopatrzeniu rany powstaje problem dokąd odesłać skądinąd sprawną panią Rozalię.

- Gdzie pani mieszka?

- A w G.

- A to czemu ma pani meldunek w K.?

- Eee nie mam.

- Tak ma pani w dowodzie napisane? To co pani robi w K.?

- Aaa tu jest co robić. Tak sobie chodzę,

- A u kogo pani mieszka.

- Aaa sama mieszkam.

Czytam adres zameldowania pani Rozalii

- A ulica S. pani coś mówi?

- Eee, nie.

Po dziesięciu minutach takiej rozmowy postanawiam przejrzeć torebkę pani Rozalii w poszukiwaniu poszlak.

Wyjmuje zdjęcie, które tam znajduję.

- A kto to jest pani Rozalio?

- A może być i wnuczek. (mało prawdopodobne - zakładając że rodzina pani Rozalii rodzi dzieci po 40 to i tak wnuczek jest za młody)

- A Wojtek to kto to jest.

- No to chyba wnuczek (dodam że zdjęcie 'wnuczka' było podpisane Jakub)

Oprócz tego znajduję szereg karteczek zastepujących pani Rozalii pamięć.

1. Do domu jeżdzisz autobusem 209

2. Jak umrę proszę pochować mnie na cmentarzu w L. Druga na prawo w K i tam przy cmentarzu pytać o księdza to on bedzie wiedział gdzie mój grobowiec rodzinny.

3. Do M. pojedziesz na wiosnę. Wiosna to jest jak kwiecień się zaczyna.

itd

Wreszcie wpada wnuczek (oczywiście to nie jest ten ze zdjęcia).

- Co babcia robi. Babcia wszystkich wykończy. Opiekunki babcia wykończyła. Lekarzy babcia wykończyła. Teraz mnie chce babcia wykończyć - napada ją wnuczek

Pani Rozalia otwiera usta i patrzy na niego po czym mówi do nas - 0 a to jest Wojtuś chyba. Mój wnusio. Skąd on sie tu wziął to nie wiem.

piątek, 26 marca 2010

Wiosenne porządki.

Schodzę do kolegi po wyjątkowo nieudanym dniu operacyjnym. Kolega pyta czemu jestem taki niezadowolony.
Ja odpowiadam, że na niezadowolonego wygląda badany w pomieszczeniu obok aresztowany.
Aresztowany ściąga koszulkę dumnie prezentując wydziarany długopisem napis Search&Destroy. Pytam się co przeskrobał - jeśli chodzi o Search&Destroy dziś miał wyjątkowo udany dzień . Wiosenne porządki wyprowadziły go z równowagi i wyrzucił z czwartego piętra płyn do mycia okien, ściereczkę irchową, a następnie myjących okna mamę i tatę.

sobota, 13 marca 2010

Don't forget to take your money with you when you die.

Poradnia Ortopedyczna - drugorzędny front urazowy.
Przychodzi babcia - już po raz kolejny. Starość zdelokalizowała ją w czasie i przestrzeni. Dementia bynajmniej nie praecox. Babcia już tu była - ostatnio twierdziła że została porwana na oddział szpitalny na kilka dni - w rzeczywistości nigdy na nim nie była. Ostatnio też nie zgodziła się na operację więc dostała szynę gipsową na 6 tygodni moją karteczkę z zaleceniem kontroli za miesiąc plus uruchomiłem pomoc społeczną dla niej. Dziś mijają 3 tygodnie - babcia przychodzi bez gipsu, znów sama o opiekunce mówi, że ją chciała okraść. Gips zdjęła sobie sama bo zapomniała że miała złamaną rękę. Wchodzi do gabinetu i mówi - Przyszłam tu bo listonosz mi powiedział, że za te moje cierpienia pan mi tu wyda pieniążki. Na podstawie tej kartki mi pan wyda pieniążki.
Podaje mi kartkę.
Czytam ją - Kontrola za 4 tygodnie i moja pieczątka.

niedziela, 28 lutego 2010

Kieszonkowe

Zatrzymany - nie bezdomny, ale raczej z tych zaniedbanych. Policja go przywiozła bo chciała zatrzymać go z powodu pomniejszego przewinienia, a smród gnijącego mięsa był dość oczywisty. Przywieźli go więc do nas, żebyśmy zlokalizowali źródło niecodziennego zapachu. Panu zgniły dwa palce u stóp - ale nie to było jego głównym problemem.

- Bo wie Pan, ja mam trochę pieniędzy ze sobą - szepnął po cichu

- To trzeba przekazać policjantom w depozyt

- A Pan poświadczy

- Poświadczę - oświadczyłem wspaniałomyślnie

- Bo ja mam 250

- Panowie - mówię do policjantów - Pan byy chciał oddać 250 złotych w depozyt

- Nie, nie - krzyczy Pan - dwieście piećdziesiąt tysięcy - mówi i wyjmuje dwa zafoliowane worki banknotów.

wtorek, 16 lutego 2010

Monologi waginy

Przychodzi pani.
- Co pani dolega?
- Swędzi mnie.
- Gdzie panią swędzi?
- Między palcami.
- Między którymi palcami?
- Lewym i prawym paluchem stopy.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Stefan

Otwieram drzwi. Za nimi stoi dwumetrowa łysa kupa mięsa.
- Jak mogę pomóc?
Kupa mięsa sięga do kąta zasłoniętego drzwiami i wyciąga zza nich jedną ręką kolegę. Kolega waży jakieś 45 kilo. Kupa mięsa trzyma go przed sobą za kołnierz.
- Stefan się skaleczył.
Stopy Stefana lewitują kilka centymetrów nad ziemią

sobota, 13 lutego 2010

Zażalenie

Przyjąłem panią ze złamanym kręgosłupem. Pani była zaniedbana i pozbawiona opieki w związku z czym zaproponowałem że załatwię jej dom pomocy społecznej na co ona się zgodziła. Następnego dnia przyszedł śmierdzący staruszek i zaczął się awanturować, że on sobie życzy żeby p. P.J. wróciła do domu. Okazało się, że nie należy do jej rodziny - podobno dostawał jakieś pieniądze za to że przynosił jej węgiel. Poprosiłem go o opuszczenie oddziału. Następnego dnia do dyrekcji wpłynęło zażalenie następującej treści:

'Była przywieziona pogotowiem Ratunkowy samochodu do szpitala pierwszej pomocym ratowania życia po upadku była tak długo przeczymywana oraz do godziny 12 w nocy przyjęli na oddział pytałem się o jej stan zdrowia odpowieć była taka że nie pęknięcie kręgosłupa Pytałem się czy bym mug widzie klisze prześwietlenia nie bo jakieś komputerowe są i została na dalsze leczenie Codziennie ją odwiedzam poniedziałek w biurze lekarzy P.J. odpowieć była ze jes wyleczona jest do wypisania do domu Przyjechałem po nią odpowiedź ordynatora jest negatywna że nie wychodzi do domu bo ma być wywieziona sami nie wiedzą przez kogo kto wydaje skierowanie na wywuz P.J. ze szpitala jak można wypisowywać osobę bez mojej wiedzy to mnie niepokoi żeby nie było nielegalnej śmieci P.J. co tera się dzieje takie fakty śmierterne przy takich przewozach proszę Rengena który do wywozu [nieczytelne] boję się że traktuje że jest stara to niech umiera mast boleści brudną nik on nie żyje.'

Poszedłem pożegnać się z panią P.J. w poczuciu, że uratowałem ją z łap brudnego chciwego sąsiada. Jadąc już do domu opieki powiedziała mi: 'Niech się pan doktor nie denerwuje na Zbyszka. On tak do mnie przychodził wieczorami i patrzył się jak się rozbieram.'

I tak w krókiej chwili ze zbawcy staruszek zmieniłem się w niszczyciela miłości w jesieni życia.

środa, 3 lutego 2010

Galeria postaci tragicznych, acz nadal leczacych lub w leczeniu współuczestniczących.

Ginekolog - Chciał zostać poetą. Został jednak lekarzem. Teraz zanim włoży pacjentce sondę dopochwową do waginy mówi zawsze - Chciałem być poetą. Zostałem lekarzem. I wkłada sentymentalnym ruchem.

Neurolog - Cudotwórca. Choćby pacjent miał porażenie czterokończynowe on jest w stanie postawić na nogi każdego. Wstań Łazarzu mówi, a chorzy wstają. Mów - mówi do tych, którzy nie mówią. A oni zaczynają mówić. Tak przynajmniej wynika z pisanych przez niego konsultacji.

Anestezjolog - jego prawdziwym powołaniem jest fotografia. Anestezjologię traktuje jak zło konieczne. Po ostatnim zabitym pacjencie konsultant d/s anestezjologii powiedział, że w/w dr zostanie speecjalista po jego trupie. Biorąc pod uwagę dostęp anestezjologów do potencjalnie śmiertelnych leków nie szafowałbym takimi stwierdzeniami.

Lek rodzinny/ortopeda - mistrz odtruwania. Znany też jako dr Cwanek. Nie sposób się na niego gniewać, nawet poprawiając największe knoty zostawione przez niego po dyżurze.

Technik radiologii. Aktor teatru amatorskiego. Autor niezapomnianych portretów na miarę Firmy Portretowej - po zamówieniu kompletu urazowego czaszki przez pewien okres czasu uzyskiwało się komplet w półzbliżeniu (lub popiersie). Mistrzostwo osiągnął w kadrze, w którym sportretował kobietę po urazie głowy w pełnej biżuterii, popiersie bokiem z bródką opartą wdzięcznie na dłoni w pozie pewnego zadumania. Zamówiłem sobie u niego swój portret w takim ustawieniu, bo chciałem powiesić na ścianie, ale jako prawdziwy artysta nie robi na zamówienie. Chyba odebrał moja prośbę jako złośliwość, a ja przecież jestem jego prawdziwym fanem.


pan F. - posiada wiele funkcji. Na przykład jest rzecznikiem praw pacjentów. Zajmuje się też wymianą żarówek. Dla ułatwienia nazywamy go czwartym dyrektorem (bo oficjalnie mamy trzech). Zaletą posiadania nieoficjalnego stanowiska dyrektorskiego jest to, że z nieoficjalnego stanowiska nie da się zwolnić.

piątek, 29 stycznia 2010

Polish jokes

Ponieważ ostatnio spadła ilość dowcipów o Polakach pozwolę sobie zapodać jeden.
Co Polacy robią zimą w szpitalu? - Wymieniają okna i kaloryfery.
Po zakończeniu wymiany grzejników było jeszcze śmieszniej bo wszystko odbywało się z grantu unijnego na oszczędzanie energii. Po remoncie nie zamontowano jednak w kaloryferach termostatów więc wszedzie panuje temperatura koło 32 stopni. Brygadier powiedział, że na razie termostatów nie montują bo rozkradną. Jak będziemy grzeczni to może zamontują je nam wiosną po wyłączeniu ogrzewania.

sobota, 9 stycznia 2010

Spiski (w mojej glowie).

Przebudzilem sie dzis rano w doskonalym humorze. Po raz pierszy od 5 lat mija caly tydzien stycznia, a ja od poczatku roku nie widzialem trzpienia endoprotezy. To efekt tzw. negocjacji pomiedzy NFZ a swiadczeniobiorcami. Fundusz obnizyl ilosc pieniedzy placonych za zabieg wstawienia protezy czyniac je nieoplacalnymi. Negocjacje polegaly na tym ze jak komus sie nie podoba to moze oddac kontrakt. W zwiazu z tym przeszlismy na inne zabiegi co stanowi to dla mnie niejaka ulge. Zabiegi endoprotezoplastyki sa moim zdaniem nieco przereklamowane, ale trudno oprzec sie lobby ktorego roczny obrot siega 3 miliardow dolarow. Prawdopodobnie gdyby przekierowac na jeden rok ten strumien pieniedzy z odlewania protez na badania nad leczeniem zachowawczym choroy zwyrodnieniowej to wszyscy bysmy mieli bezpieczna pigulke, ktora ratowala by nasze stawy przed wymiana. No ale 3 miliardy dolarow to suma dla ktorej warto zabic wiec nie podaje swojego numeru telefonu. Jak to ladnie zauwazyl Deepak Chopra w tej chwili na Ziemi prawdopodobnie zyje wiecej osob zarabiajacych na badaniu nowotworow niz z ich powodu umiera.
A co do lobby to jednak NFZ sie wycofal ze swoich postanowien i znow mozemy wbijac protezy.

piątek, 8 stycznia 2010

Wiadomosci o mojej smierci sa mocno przesadzone.

Siedzimy i jemy pierogi mieszane. Jemy zespolem dosc silnym. Silnym w sensie ze oprocz natychmiastowego otwarcia klatki lub zaopatrzenia peknietej sledziony bylibysmy zrobic wszystko a na pewno doczolgac biednego delikwenta do momentu zaopatrzenia wszystkiego (tu oczywiscie pluje przez lewe ramie posypuje glowe popiolem z kopyt konskich bo czuje ze sie komus wlacza syndrom Boga). Wracajac wiec do pierogow wpada w nasza konsumpcje ratownik.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
Z westchnieniem pierogi odsuwamy i zakladamy rekawiczki.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
Ok. Troche sklamalem na poczatku - z ostra psychoza nikt z naszego zespolu sobie by nie poradzil.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA. Straszny uraz glowy sie tu zbliza (jak z Bradburego troche co?).
Ok. No wiec sie zbliza. Jak na straszny to troche sie dlugo zbliza.
Wreszcie wwoza pania. Pani ma koszulke do koszykowki siedzi na wozku i leci jej krew z nosa.
Za nia wpada pan i krzyczy - Utrata przytomnosci. Zatrzymanie oddechu. Krazenia. Smierc kliniczna. Ledwie ja tu dowiezlismy.
W ramach mojej skromnej pomocy daje pani worek z lodem na nos ktorego nasi dzielni ratownicy nie zdazyli jej dac. I wenflon bo na to tez nie mieli czasu.
No wiec tomo, neurolog, w glowie nic nie ma przyjecie na obserwacje. Nos ma zlamany. W sumie chodzilo o to ze skoczyla do kosza i druga pani ja uderzyla lokciem w nos.
Pani gra w koszykowke na pieniadze (czy za pieniadze) i ogolnie jest dosc mila i przebojowa i wesolo nam sie zartuje.
Rano natomiast kolega mnie budzi i mowi co przeczytal w gazetach:
- Agresja na boisku! Zatrzymanie akcji serca i oddechu! Akcja reanimacyjna! Skomplikowane wieloodlamowe zlamanie nosa! Wielomiesieczne trudne i bolesne leczenie.
Ide to pani przeczytac zeby sobie nie myslala. Troche sie razem smiejemy a pozniej ona sie wypisuje na wlasne zadanie.
A ja ostatnio czytalem w gazecie ze ze wzgledu na zmiane struktury kosztow nie bede w tym roku wbijal ludziom protez stawow. Ale to pewnie tez nieprawda [wzdech].

czwartek, 7 stycznia 2010

The usual trauma shit.

W specyfike pracy chirurga urazowego wpisana jest nastepujaca sekwencja zdarzen.
1. Ktos robi sobie wielka krzywde. (sam lub z pomoca osob trzecich)
2. Osoba skrzywdzona w wielkich bolach transportowana jest do szpitala (standard zaklada tzw platynowe 15 minut i zlota godzine - jak rozumiem chodzi o to zeby w przeciagu godziny ktos odebral telefon na pogotowiu).
3. W szpitalu osoba taka trafia w rece chirurga urazowego.
4. Chirurg urazowy (czyli np ja) usiluje przekonac spiacych po calym szpitalu ludzi potrzebnych mu do wykonania w trybie ostrym operacji ze faktycznie trzeba ja zrobic. Zazwyczaj spotykam sie przy tym z duzym zrozumieniem i zwyklym ludzkim wspolczuciem: Ale on pil na pewno!; A to by nie moglo poczekac do rana? Pojebalo cie chlopie?
5. Po zakonczeniu pracy owczarka (tzn zagonieniu zespolu na sale operacyjna) chirurg urazowy w ktorejs juz tam godzinie dyzuru staje nad nieszczesnikiem i zaczyna nierowna walke z urazem
6. Srodoperacyjnie wszystko jest jednym wielkim bajzlem
7. Po kilku godzinach prob uczynienia cudu nadchodzi moment w ktorym przelyka sie swoja dume i przechodzi do strategii minimalizacji kalectwa.
8. Po zaszyciu ran pozostaje niesmak
9. Chory goi sie, zbieera, wychodzi ze szpitala.
10. Nic nie jest takie dobre jak przedtem.
11. Chory idzie do chirurga o wielkiej slawie (chirurdzy o wielkiej slawie zazwyczaj nie zajmuja sie chirurgia urazowa).
12. Chirurg o wielkiej slawie pyta biednego czlowieka - Kto panu to tak spierdolil.
Odpowiedz jest prosta - chirurg urazowy. Chirurg o wielkiej slawie rozklada rece i mowi - tu sie juz nic nie da zrobic.
Taka sekwencja zdarzen przypomniala mi sie jakis czas temu gdy na SOR wjechal pan z dwoma zmielonymi palcami (wlozyl je do maszynki do miesa) i bardzo prosil zebym ich nie ucinal. No wiec nie ucialem. Udziergalem. Zamowilem pijawki. Palilem kadzidelka i skladalem krwawe ofiary, po czym po tygodniu musialem je uciac. Usual trauma shit. Pozwole sobie tylko zauwazyc ze jak slynna medialnie Dr Chr. przyszyla penisa to gazety bardziej skupialy sie na przyszywaniu niz na tym ze nastepnie powolutku w kawalkach go trzeba bylo przycinac.