piątek, 30 grudnia 2011

samobójcy, których znałem i kochałem

Ten pierwszy jeszcze na sekcji na medycynie sądowej. Zjadł obiad, zamknął się w łazience połknął garść tabletek. Rozcięty żołądek w słoiku typu twist - białe tabletki pływające w żurku wśród plasterków kiełbasy. Tego pamiętam najbardziej i wciąż zastanawiam się o czym myślał jedząc ten żurek. Czy przypominał sobie, w której szafce czekają tabletki? Ale czemu jadł ten żurek? Z rozpędu życia?
Albo ten z odciętego sznura, którego pytam czemu pan to zrobił, a on odpowiada: 'Syn pożyczył ode mnie 1600 PLN i oddał 400. Jak tu panie dalej żyć?'
Jak ten trzeci, który wciąż próbował by ktoś na niego zwrócił uwagę, aż mu się w końcu udało i dopiero wtedy nikt już o nim nie myślał.
I ten który modlił się w ekstatycznym uniesieniu, leżał krzyżem pod szpitalnym prysznicem, widziałem przez zabarykadowane drzwi jak żegna się maniakalnym krzyżem nagi w strumieniach wody nie mogłem się dostać do środka, zastawił je krzesłem, szarpałem się z drzwiami, a on wyszedł przez okno głową w dół.
I inni poderżnięte szyje i ręce zardzewiałymi puszkami, upici żrącymi ługami ofiary niby to przypadkowych wypadków samochodowych, zamknięci w łazienkach z popsutymi termami o czym doskonale wiedzieli, czy którzy jedli egzotyczne rośliny i zwykłe tabletki.
Wszystkich ich znałem i pokochałem. Ci wszyscy którzy do mnie trafili. Niektórzy z nich przeżyli. Niektórzy próbowali do skutku. Inni przestawali.

niedziela, 18 grudnia 2011

Referencje

Nie ma co narzekać pracowałem już w gorszych miejscach:


http://www.youtube.com/watch?v=SXXbIOc9h4g

http://www.youtube.com/watch?v=5McczZo-u4o

http://www.youtube.com/watch?v=6AWQSpXWtc4&feature=related

sobota, 17 grudnia 2011

Cierpliwości

Sześć dni do solstycjum

Jest takie miejsce na sorze gdzie się dekompaktyzuje przestrzeń. Gdzie wszystko staje się jasne i wyraźne, nagi lancz. Siadam w nim i widzę powracające wcielenia tych samych lekarzy i lekarek w brudnych fartuchach i rozklepanych chodakach, obserwujących te same powidoki tych samych obrazów z dziesiątków lat w tył i w przód.
Starszy mężczyzna znaleziony sam w domu, po kilku dniach, w zanieczyszczonym ubraniu. Nie rusza się, nie mówi. Ropa zakleja mu oczy. I linia świata w której nikt go nie chce przyjąć do szpitala, w której staje się częścią zbędnej dyskusji, duszny zapach śmierci.
A obok pani z ptasim nosem charczy i krztusi się, nie może się doprosić śmierci, niesie rzężeniem po całym pomieszczeniu. Nic już nie może jej pomóc i ona nie chce pomocy, przywieziona przez rodzinę, w przeciwieństwie do psa nie da się jej przywiązać na smyczy do drzewa.
Dalej pan który wypił za dużo, który ma we krwi 4 promile, którego ktoś wsadził za kierownicę, bo kierownicy się nie puści, który kogoś zabił, a teraz jest agresywny i już wiem, że się nie uspokoi, że przyjedzie patrol, że staną mu na nadgarstkach, że wyłamią mu rękę w ramieniu, że klękną mu na piszczelach, że pobiorą siłą krew, a on będzie pluł bezsilnie póki się nie złamie.
Widzę rozwinięte wszystkie zaułki czasoprzestrzeni i widzę, że nie starcza mnie dla wszystkich jej zakamarków. I robię się coraz cieńszy, coraz cieńszą warstwą zostaje. Na końcu da się mnie zdrapać końcówką paznokcia i nikt nie zauważa, że mnie nie ma.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Dwa dni

Ponieważ jestem już za stary, żeby używać tweetera pozostaje mi tylko zrobić wreszcie to na co już dawno miałem ochotę. W miarę neutralnie opowiedzieć jak wygląda mój dzień pracy w trybie godzinowym. Ze szczególnymi pozdrowieniami dla mojej przyjaciółki, która mieszka w Los Angeles i płacą jej za robienie filmów i pisanie scenariuszy i która twierdzi że w każdej chwili przekwalifikowałaby się na lekarza.

Sobota:

0800 - docieram do pracy. Kolega wychodząc mówi, że przyjął dwójkę 80 letnich połamanych staruszków. Odwiedzam pacjentów, ci nowo przyjęci potraktowani są ogólnie mówiąc oszczędnie. Okazuje się przy okazji, że pacjentów do operacji jest trzech. Muszę ich przyjąć, przygotować do zabiegów dowiedzieć się na co chorują (w większości przypadków nie od nich ponieważ oni uważają, że są zdrowi)

0930 zaczyna się fala uchodźców z piątkowej nocy, która zapewnia mi rozrywkę do 1100
Zaczynamy parcie na operowanie (vide punkt o istocie chirurgii urazowej) - na razie napotykamy na opór anestezjologiczny. Opór pęka i umawiamy się na zabieg operacyjny na 1200.
Koło 1100 fala epigonów Johna Travolty wygasa i zastępuje ją fala tzw świadczeniożerców - czyli rozległej grupy która nie ma czasu na chodzenie do lekarzy więc wpada na szpitalny oddział ratunkowy po różne zaświadczenia bo na przykład 10 dni temu otarł się o nich samochód i występują o odszkodowanie. Świadczeniożercy zazwyczaj dość agresywnie reagują na grzecznie zadawane pytania czy naprawdę uważają, że siniak sprzed 5 dni wymaga wizyty w oddziale gdzie z definicji i ustawy leczy się pacjentów stanie zagrożenia życia i zdrowia.

1200 - nadchodzi umówiona godzina idziemy na blok, ale tam się okazuje, że sala zajęta jest przez ginekologów, któzy robią cięcie cesarskie. Nikt się nie pofatygował, żeby nam o tym powiedzieć. Wracamy więc na SOR gdzie tymczasem fala świadczeniożerców zostaje zastąpiona przez rzekę zwykłych ludzkich nieszczęść. Między innymi pana z rzadko spotykanym typem zwichnięcia stawu ramiennego, którego ze względu na niestabilność nastawiamy wysyłamy na kontrolne zdjęcie, on po drodze sobie znów zwicha bark i tak to się toczy kilka razy
W tym czasie umawiamy się na zabieg na 1600. O 1500 gadam z zaprzyjaźnioną załogą karetki i mówię, że jak im się trafi jakaś ręka do operacji to niech wpadają. Mówię to w żartach

O 1545 trafia się ręka do operacji - pan przychodzi na własnych nogach. Szlifierka kątowa zjechała mu na rękę i prawie obcięła kciuka. Jadł o 1100 więc i tak nie nadaje się do natychmiastowego znieczulenia, idziemy więc w końcu operować.

1900 - Schodzimy znów na SOR, a tam czeka załoga karetki. Ze śmiechem mówią, że przywieźli mi rękę o którą prosiłem. Szlifierka kątowa zjechała mu na rękę i prawie obcięła kciuka. Żeby nie popaść w rutynę tym razem lewego. Idziemy operować pierwszą rękę o 2015 i kończymy koło 2145. Na pół godziny schodzimy na SOR i zaraz wracamy na blok operacyjny. Drugi zabieg zaczynamy o 2200 i kończymy koło 0030. Na dole oczywiście wciąż czekają wierni fani. A na oddziale nadal dwie niezoperowane osoby. Koło 0145 kończę i zasypiam do godziny 0300. Wtedy mnie pan który podciągał się na drążku i się uderzył w głowie. Później do rana co 20-30 minut skapują ofiary nocnych sobotnich pobić. Budzę się rano po dwóch godzinach snu.

Niedziela

0800 - czas literacki,. Czyli tworzeniem kart wypisowych. Oprócz tego są też pacjenci umówieni planowo na zabieg na poniedziałek. Wsłuchany w delikatny terkot klawiatury załatwiam też, zabieg przynajmniej jednego z panów, któzy czekają na operację od wczoraj. Umawiam się już zwyczajowo na 1200 i już zwyczajowo o 1200 trzeba zrobić cięcie cesarskie. Zmieniamy więc godzinę na 1330, ale wtedy znów jest cięcie cesarskie.

1320 - Na własnych nogach przychodzi pani, którą też trzeba zoperować w pierwszym możliwym terminie (czyli realnie pewnie koło środy).

1430 - stół operacyjny się zwalnia i właśnie w tym momencie karetka przywozi pacjenta z mojego ulubionego miasta S. któremu ktoś wsadził nóż w pośladek. Z 1 cm dziurki wylało się już 500 ml krwi. W poszukiwaniu źródła krwawienia robimy z dziurki 30 cm cięcie bo nóż od boku przeszedł prawie do otworu podgruszkowatego. Kończymy koło 1600. Tymczasem na dole pojawia się kolejna pani, która wymaga zabiegu operacyjnego - na szczęście nie w trybie pilnym. Musimy się nią zająć, schodzi nam do 1800 i umawiamy się na zabieg na 1900.

1844 pielęgniarki wołają mie na salę na oddziale. Jeden z panów hospitalizowany z jakiegoś błahego powodu w czasie defekacji się słabo poczuł. Ledwie wchodzę zaczyna się reanimacja. Wraca akcja serca i oddech, ale pan zwalnia i znów się zatrzymuje. Akcja teraz trwa pół godziny i w chwili gdy anestezjolog, któy do nas dotarł mówi, że masujemy ostatnią minutę a następnie stwierdzamy zgon pana serce rusza. Patrzę mu w oczy i wiem że nikogo już tam nie ma, puste opakowanie z bijącym sercem. Zanim przeniesiemy go na OIOM mijają 2 godziny. Wreszcie wracamy na SOR o 2020 gdzie napada na nas tłum oburzonych ludzi, którzy uderzyli się w palec wczoraj w nocy i czekają już 2 godziny. O 2220 idę na OIOM i akurat trafiam na trzecią i już ostatnią akcję reanimacyjną pana z mojego oddziału. Dzwonię do rodziny, która mówi - ale jak to na złamanie tak umarł???

2300 - mam wreszcie czas, żeby przejrzeć wszystkie wyniki z całego dnia i przygotować pacjentów do zabiegów na rano, pozamawiać krew.

0100 - przyjeżdża karetka. Ewidentnie zaczyna się sezon babć świątecznych - czyli niektóre rodziny próbują się pozbyć na święta z domu starszych ludzi. Tak też jest z tą panią. Bolą ją plecy bo ma zwyrodnienia więc wezwano karetkę i samą w szlafroku bez nikogo z rodziny wysłano ją do szpitala.

0300 zasypiam

0600 wstaję żeby przygotować się do porannej odprawy, gdzie będę to musiał wszystko opowiedzieć.

W tym czasie przyjąłem na oddział 11 osób, zoperowałem 4, zająłem się około 90 osobami, które przyszły z przeróżnych powodów na SOR. Przespałem łącznie około 4 godzin. Zjadłem jeden obiad i dwa razy śniadanie. Wypiłem 2,5 litra kawy.

Zaciągnij się mówili.

czwartek, 1 grudnia 2011

Brak

Pewna pani ma otwarte złamanie. Ktoś przynosi ją na rękach. Kładzie na łóżku i chce umyć ręce z krwi. Ale nie ma wody. Chcę pani zrobić badania ale maszyna w laboratorium bez wody nie pracuje. Chcę pani zrobić tomografię (mam wątpliwości, czy szczelina idzie dostawowo) ale tomograf nie działa. Popsuł się software. Chcę panią zawieźć na blok, ale psuje się winda. Zostaje wniesiona na samą górę na piąte piętro i tam okazuje się, o czym nikt oczywiście nikogo nie poinformował, że stół operacyjny sie popsuł, został rozebrany na czynniki pierwsze i taki rozbebeszony zostawiony.