wtorek, 8 grudnia 2015

Chichot oka

3:23. Budzę się z niespokojnej drzemki. Śnią mi się sponiewierane zwłoki ofiary wypadku, które trzymają mnie w stalowym uścisku, gdy próbuję je płaczliwie badać(?). Idę skonfudowany do sali przejściowej (odpowiednika dantejskiego piekła), która tymczasem się zapełniła, nowymi nieznanymi mi mieszkańcami. Mężczyzna z rozpłatanym czołem tarza się w kałuży wymiocin, twarz ma w tatuażu własnej zaschniętej krwi, skrzepnięta maska pęka, gdy wykrzywia twarz krzycząc - 'tak się bawi, tak się bawi...' ale kto nie wiem, bo urywa i rozgląda się wzrokiem kapitana Willarda wyruszającego na ostatnią misję. Znaleziony w zdemolowanym hotelowym pokoju czołgał się po dywanie stuzłotówek i okruchów butelek soplicy. Teraz zamilkł bo jego okrzyki zagłuszać zaczęła zdemenciała zostawiona na pastwę losu dziewięćdziesięcioletnia babuleńka, zdolna powtarzać już tylko narastającym jak rozszalałe tropikalne cykady głosem:

Zawitaj Pani świata, niebieska Królowa,
Witaj, Panno nad panny, gwiazdo porankowa!
Zawitaj, pełna łaski, prześliczna światłości,
Pani, na pomoc świata śpiesz się, zbaw nas z złości!
Ciebie Monarcha wieczny od wieków swojemu,
Za Matkę obrał Słowu Jednorodzonemu;
Przez które ziemi okrąg i nieba ogniste,
I powietrze i wody stworzył przeźroczyste,
Ciebie, Oblubienicę przyozdobił sobie,
Bo przestępstwo Adama nie ma prawa w Tobie.


na przemian z nieartykułowanym rzężeniem

Zalega cisza bo staruszce braknie tchu i wtedy rozlega się donośny kaszel leżącego pod ścianą gruźlika:
"Khy Khy Kurwa khy khy khy cicho khy kurwy khy"

I we wtórze tego kaszlu podchodzę do pana, do którego mnie obudzono, który rzyga krwią i któremu muszę na tę okazję włożyć palec w pupę. Pan opuszcza spodnie, a znad jego odbytu spogląda na mnie prosto z opowiadań Bataille'a wydrapane długopisowym tatuażem oko, więzienną sztuką wydziarane tak filuternie, że zdaje się do mnie mrugać zalotnie zanosząc się chichotem nad nocnymi hałasami.