poniedziałek, 10 czerwca 2013

Dr Benway vs Babilon (po prostu)

Rzecz dzieje się na barykadach w Dolmabahçe. Istambuł 3 czerwca. W kłębach gazu łzawiącego majaczy powoli zbliżający się opancerzony pojazd, próbujący armatką wodną rozbić podtrzymywaną dziesiątkami dłoni stalowa bramę stanowiącą część barykady przecinającej ulicę kilkaset metrów od meczetu Dolmabahçe. Za nim kryje się falanga zakutych w pancerze, schowanych za plexiglasowymi tarczami policjantów.
Kilkaset metrów dalej dogorywa w płomieniach zdobyczny buldożer. Powstanie jest powoli spychane w stronę ulicy Inönü.
Na zgliszczach kolejnej barykady stoi młody mężczyzna i przy każdym wystrzelonym w stronę demonstrantów pocisku z gazem łzawiącym, krzyczy głośno zagrzewając by się nie wycofywać, by zostać w kłębach duszącego dymu, nie uginać się pod strumieniem armatki.
Ktoś pokazuje policjantom gołą dupę. W ich stronę lecą kamienie, powyrywane fragmenty bruku, odrzucane są granaty łzawiące. Przed nami upada kolejny granat, ale wydobywa się z niego gaz o innym kolorze i zapachu.
Ktoś obok mnie wymiotuje. Mi się ciężko oddycha. Słychać histeryczne krzyki, z miejsca gdzie eksplodował przed chwilą granat wloka kogoś po asfalcie.
Doktor, doktor - krzyczą.
Podbiegam do chłopaka. Dusi się na moich oczach, zapluwa się gęstą śliną, sinieje. Udrażniam mu drogi oddechowe. Stojący tuż obok mężczyzna sprawnie mi pomaga. Ma na twarzy gestą skorupę soku z cytryny, maaloxu, wyschniętego mleka, wazelinę, kamforę, maskę przeciwgazową i gogle.
Odwracam poszkodowanego chłopaka na bok, żeby się nie zarzygal, a tamten mężczyzna magicznym ruchem wyciąga z kieszeni inhalator z beta2 mimetykiem
- Jestem lekarzem - mówię mu patrząc pytająco na inhalator
- Ja też jestem lekarzem - mówi on - miło cię poznać i zostawia mnie z duszącym się chłopakiem, biegnąc do kolejnego poszkodowanego.
Duszący się chłopak wraca do siebie. Każę go odnieść do zaimprowizowanego szpitala w pobliskim meczecie. Mnie ktoś łapie za rękę i znów biegniemy do przodu w kłęby gazu, teraz do chłopaka ktróego wystrzelony pocisk trafił w głowę.
Zaczyna padać deszcz, gaz się rozmywa. Barykada zostaje utrzymana.
Nad ranem gdy przed snem zmywam z twarzy makijaż antychemicznych środków, gaz łzawiący uaktywnia się pod wpływem wody. Zaczynam płakać.
Trochę z bólu. Trochę z gniewu.
Myślę o tureckim doktorze, o mojej dziewczynie która budowała barykady, o mężczyźnie który podtrzymywał wszystkich na duchu. Myślę, że czasem ma się okazję być w miejscu gdzie jest się potrzebnym. I uświadamiam sobie, że przede wszystkim płaczę z radości.

PS. Nie chcę tu rozsiewać niepotwierdzonych informacji. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że objawy człowieka który się dusił, objawy osób wokoło związane były z dużą koncentracją standardowego gazu CS. Wydaje mi się jednak, że użyto też innego gazu. Słyszałem powtarzające się informacje, które mogły to potwierdzać. niektórzy sugerowali, że zastosowano gaz CR, co odpowiadałoby zaobserwowanym przeze mnie objawom - uczuciu duszenia, silnemu bólowi oczu i skóry (dużo silniejszemu niż przy CS), skurczowi oskrzeli i utracie przytomności.

czwartek, 23 maja 2013

Nie pierwszy raz zrobił się kwas.

Leczę teraz okazjonalnie różne powikłania urazów. Między innymi zabijające paraglegików odleżyny. Paraplegicy są inni od wszystkich znanych mi chorych - a inność ich chyba polega na tym, że nic prócz paraliżu ich zazwyczaj nie łączy.
No może, oprócz spastyki czyli utrzymujących się, niekontrolowalnych skurczy mięśni.

- A ja mam na to sposób powiedziała mi jedna z nich. No wiem pan doktor. Ciasteczka.
- Takie ciasteczka? - zapytałem
- Właśnie takie

Następnego dnia spotkałem się z innym moim sparaliżowanych znajomkiem i natychmiast nie omieszkałem sprzedać mu bhangowego patentu.

- Muszę spróbować- wykrzyknął radośnie hospitalizowany właśnie pan T.

Następnego dnia na porannej odprawie do dyżurki wpadła wstrząśnięta internistka.

- Wasz pacjent pali blanty przed szpitalem - oznajmiła

- Ale z zalecenia lekarza -musiałem odpowiedzieć

Swoją drogą skąd wiedziała, że to blanty?

wtorek, 30 kwietnia 2013

Taryfikator

Przyjmujemy pana ze złamanymi żebrami. Panu krew kapie do klatki piersiowej. Krwi jest za mało, żeby założyć drenaż więc trzeba go nakłuć igłą. Kłuję go, ale nieskutecznie. Następnego dnia przychodzi pan doktor, który uważa mnie za dość odważnego (jak pamiętacie z odcinka słuchowiska pt. Lekcja). Pan doktor pod kontrolą fluoroskopii wkłuwa się panu i ściąga krew z klatki. Oddaje młodszemu koledze strzykawkę i wychodzi mówiąc - 'Panie doktorze, proszę ściągnąć pacjenta do pięciuset' - w domyśle mililitrów.
Pacjent słyszy to i mówi - Pięćset. Nie ma problemu. Ja mam pieniądze, ja dam na dole.