czwartek, 29 października 2009

Normalna para (gejowska)

Przyszla do nas dzisiaj para chlopakow. Pierwszy potwornie okaleczony przez los dwudziestolatek, sparalizowany po operacji neurochirurgicznej, ze zwichnietym biodrem i paskudna odlezyna. Drugi, rownie mlody troskliwie sie nim opiekujacy, odwaznie znoszacy to nieszczescie i pelen wiary w to, ze pomoze swojemu kochankowi. Swoja postawa zrobil w 5 minut wiecej dla sprawy rownouprawnienia wsrod moich, delikatnie mowiac konserwatywnych kolegow niz dalyby tysiace manifestacji, odezw i procesow. 'To takie normalne kochajace sie malzenstwo' powiedzial po ich wyjsciu jeden z moich kolegow, ktorego nigdy bym nie podejrzewal ze zna definicje slowa 'tolerancja'.

niedziela, 25 października 2009

Dluga i ciezka choroba

Z oczywistych wzgledow nie jest to juz gruzlica. Dluga i ciezka choroba stal sie nowotwor, synonim chorob, choroba-matka. Nie cukrzyca, nadcisnienie glowni zabojcy tylko choroba-worek mieszczaca w sobie pojecia ze spektrum od tluszczakow do raka jasnokomorkowego nerki. Oczywiscie choroby spoleczenstwa dobrobytu nie moga stac sie synonimem zla, ale co jeszcze stoi za kariera milionksztaltnego sematycznie raka - tej choroby, tego ktory chodzi tylem, nierownej walki. Nowotwor jako dezorganizacja staje sie pierwszym wrogiem spoleczenstwa kontroli. Leczenia nowotworow medyczny aparat ucisku (rozumiany we wspolczesnym ujeciu obowiazkowych ubezpieczen zdrowotnych jako marchewka od kija policyjnego panstwa) nie szuka w holistycznym podejsciu, ale w rozwiazaniach systemowych. Dezorganizacji przeciwstawia sie organizacje, nowotworowa policje. Poszukuje sie rozwiazan ponadchorobowych, wytacza dziala, wykluczajac jednoczesnie chorego poza nawias procesu terapeutycznego. Oddzial chorych na raka jest opowiescia o totalitaryzmie - czy to w literackiej metaforze Solzenicyna czy w codziennej rzeczywistosci onkologicznego oddzialu. Tworzy sie w ten sposob ostatni szaniec (czy moze jednoczesnie pierwszy) kontroli totalnej, zalazek systemow, ktore w naturalny sposob przeradzaja sie w skanery siatkowki, identyfikacyjne chipy, urbanistyczne mechanizmy kontroli tlumu. Z drugiej strony akceptacja nowotworu , przywrocenie mu naleznego miejsca w nozologicznej klasyfikacji nie jest mozliwe ze wzgledow ekonomicznej polityki. Nowotwor w doskonaly sposob realizuje Morganowska prawde ekonomiczna konsumpcyjnego spoleczenstwa dobrobytu - nieodnawialne bogactwa naturalne musza zostac skonsumowane i jesli nie zrobimy tego my to i tak dokonaja tego nastepne pokolenia. Po co wiec zwlekac. System walczy z ta prawda nie przez reforme (czy wrecz rewolucje, bo konfrontacja z ta oczywista prawda skonczyc by musiala sie jego demontazem) ale przez jej wyparcie. Wyparcie realizowane na wielu plaszczyznach. Jedna z nich jest ideologiczne zawlaszczenie nowotworu, zmianie choroby w metafore, bardziej jeszcze widocznej w podejsciu do AIDS (a przywolanie tej choroby stanie sie bardziej jeszcze usprawiedliwione gdy zwrocimy uwage ze media lubily w poczatkach jej pojawienia sie w swiecie zachodnim epatowac faktem ze jedna z przyczyn zgonu chorych sa ekstremalnie rzadkie w innej sytuacji nowotwory). U chorych na AIDS metaforyzujac (i klamiac bo najczesciej choruja przecietni heteroseksualni mezczyzni) wykazuje sie zwiazek pomiedzy niekontrolowanymi, destabilizujacymi spoleczenstwo zachowaniami (homoseksualizm, narkomania) zamiatajac pod dywan ich bezposredni zwiazek z krolujacym aktualnie neurologicznym kanalem percepcji, wypierajac dane sugerujace ze homoseksualizm moze byc biologicznym zaworem przeludnionego spoleczenstwa (wylaczenie czesci populacji z bezwzglednego biologicznego dyktatu samolubnego genu), a narkomania jak powiedzial dziadek Burroughs nie jest niczym innym jak doprowadzona do doskonalosci konsumpcja. Instynktownie chorzy, czy ich rodziny doswiadczajac stygmatyzacji i wykluczenia poszukuja lekarstwa poza swoim systemem kulturowym. Hindusi jezdza do klinik w Europie, a Europejczycy lecza sie u tybetanskich mnichow. Chcialoby sie powiedziec ze postnowoczesne stosunki spoleczne toczy rak, gdyby nie byloby to tylko kolejne zawlaszczenie choroby, ktora w innym systemie nalezec by mogla do chorych, ich rodzin i ich lekarzy.

piątek, 23 października 2009

Sny

Budze sie. Jem sniadanie. Pije spokojnie kawe. Sprawdzam poczte. Pisze. Umawiam sie na weekend na jacht. Budze sie i okazuje sie ze to tylko sen. Jestem w pracy. Jest 0415. Na dole ktos na mnie czeka. Zasypiam i sni mi sie ze ide kafelkowanym korytarzem miedzy oddzialem a SORem. Budze sie i okazuje sie ze ide kafelkowanym korytarzem miedzy oddzialem a SORem. Ide spac i budzi mnie budzik. Otwieram oczy i probuje go wylaczyc, ale nie moge go znalezc. Przysnil mi sie. Klasyczne warunkowanie Pawlowa - jest 0620 czas stanac do tasmy. Nawet sie chyba przy tym troche poslinilem.

środa, 14 października 2009

There is always a bigger fish

Na miescie akcja. Samochody kreca baczki. W ruch ida maczety. Dyspozytor dzwoni i pyta czy przyjme rany klute klatki raz i rany klute brzucha raz. Nie odmawiam. Zapewniam sobie obstawe i czekamy na dole. Przyjezdzaja karetki. Rzekome rany klute wchodza na wlasnych nogach. Wzdycham sobie cicho bo to znow lby rozbite. Chlopcy sa bardzo pobudzeni i bryzgaja krwia gdzie sie da. Sa tez nieco agresywni. Przychodzi nadszyszkownik policyjny i pyta sie czyje bylo magnum w schowku samochodu po czym wychodzi mowiac mi jeszcze ze poszlo o konkurs na sprzedawce miesiaca - kto sprzeda wiecej amfetaminy. Chlopcy sie nakrecaja i robia sie niegrzeczni i wlasnie w momencie jak sie robi nieprzyjemnie z sali zabiegowej wychodzi przesympatyczny zawodnik rugby ktorego zalatwialem przed chwila. Patrzy na chlopakow i mowi - Siema. Badzcie grzeczni dla pana doktora. Chlopcy patrza na wpatrujace sie w nich 130 kilo masy miesni i powietrze z nich uchodzi. Do jednego dociera mysl ze stracil pol litra krwi i mdleje. Obaj momentalnie zmieniaja sie w dwoch grzecznych dwudziiestolatkow.

wtorek, 13 października 2009

Przesilenie

Poszedlem do pracy w piatek babim latem. Wyszedlem we wtorek, mroczna jesienia. Z dnia na dzien robilo sie bardziej ponuro - zaczelo sie od spotkania z niepozornym aresztantem, zatrzymanym za streczenie swojej zony i gwalt na kobiecie w 8 miesiacu ciazy, przez drobniejsze wypadki, maniakalnego cpuna w wieku 86 lat (Burroughs LIVES!?), pana przywiezionego z wypadku w ktorym zabil zone, ktorego musialem o tym osobiscie poinformowac, na dodatek dwa razy bo przy pierwszym wlaczyl wyparcie tak silne, ze rano zapytal mnie na obchodzie co sie stalo z jego zona. Na koniec przyszla jeszcze zgwalcona dziewczyna. To chyba przy niej poczulem sie tak potwornie zmeczony. Opuszczony na zapomnianym posterunku na rubiezach. Dalej juz tylko Strefa. Ctulhu sie budzi. Chtoniczne sily przejmuja ziemie. Persefona zegna sie z Demeter.

sobota, 10 października 2009

Kosc

O 1 pierwszej w nocy dopada mnie czlowiek zdesperowany. Szpital.
- Ja bym chcial z panem porozmawiac na osobnosci
- Bardzo prosze (przystaje w biegu)
- Ale nie na korytarzu.
- Prosze (miejsce osobnosci)
- Bo ja mam taki meski problem
Mysle ze wygladam durnie bo czlowiek mi tlumaczy
- No wie pan ze wzwodem
Nadal wygladam durnie
- No bo pan jest chirurgiem urazowym prawda?
Powtorze sie - mysle ze nadal mam durna mine.
- No takim od kosci.
- I..?
- No chcialbym zeby mi pan pomogl bo mam problemy ze wzwodem
Zalacza mi sie zrozumienie
- Ale pan wie ze w penisie nie ma kosci.
- Naprawde?