wtorek, 26 kwietnia 2011

Rasizm genetyczny

Wchodzę do sali zabiegowej. Świeżo rozbudzony. Do zabiegu przygotowuje się pan - rozebrał się już do pasa i prezentuje dziwny odcień skóry

- Ha, czyżby pan chorował na chorobę Addisona?

Pan spogląda na mnie zdziwiony.

- No wie pan, cisawica. Niewydolność nadnerczy (wiem bo to jedna z trzech internistycznych chorób, które pamiętam)

- A z czego to Pan wnioskuje - pyta się pan?

- No ma pan taką ciemną skórę

- Bo ja proszę pana jestem Hindusem. Urodziłem się w w Uttar Pradesh.

Głupio nie?

piątek, 15 kwietnia 2011

No man's land - opowieść medyczna z pogranicza

Mój były oberpies opowiadał mi swoje przygody z Dzikiego Wschodu, gdy budowano tam cywilizację przemysłową (wczesne lata 80).
Pogranicze było obsługiwane przez dwie stacje pogotowia - jedną w Ełku, a drugą w Giżycku. Granicę ich rejonów stanowił most na rzece Staśwince. Lewobrzeżna część dorzecza Staświnki należała do Ełku, a prawobrzeżna do Giżycka.
Pewnego dnia mój oberpies został wezwany do pana leżącego koło mostu na Staśwince. Dojeżdżają, a tam pan ani zipie. Co tu robić myślą sobie szeryfowie? Jak nie żyje pomóc może mu się już nie da, a dokumentację wypełnić trzeba. Wzięli więc pana za nogi za ręce i przenieśli na prawy brzeg Staświnki, po czym wiedzeni obywatelskim poczuciem obowiązku zadzwonili na stację Pogotowia w Giżycku i anonimowo poinformowali ją, że na brzegu Staświnki leży chory, który potrzebuje pomocy medycznej. Powrócili do Ełku. Nie mijają dwie godziny a tu wezwanie - anonimowe. Że koło mostu na Staśwince leży chory i trzeba mu pomóc. Jadą, a tam ten sam pan nadal martwy. Wyjaśnienie są dwa - albo pan ożył przeszedł na drugą stronę i znów umarł. Albo szeryfowie z Giżycka wpadli niezależnie na ten sam pomysł. Jak widać rozwiązania oczywiste pojawiają się w historii ludzkości w wielu miejscach niezależnie.

piątek, 1 kwietnia 2011

Podwójne życie Dr Benway - niskobudżetowy remake Kieślowskiego wyprodukowany przez NFZ

W swoim drugim życiu myję się pianką myjącą pielęgnującą z dodatkiem oliwki dla osób starszych, przemykam korytarzami pomieszczeń za które nie płacę czynszu ciągnąc za sobą zamach świeżo wymytej pieluchy. Krem do twarzy to wazelina (do badań per rectum), a krem do rąk maść miodowa (na oparzenia). Gdybym nie był niewidzialny można by wyśledzić po jej zapachu kto podkrada kubki rozwodnionego kompotu i kromki wysuszonego chleba z wózków z inoksowej stali, na których rozwożą chorym jedzenie. Golę się jednorazowymi maszynkami do golenia łona przed porodem, a jako balsam po goleniu używam Prontosanu do rozpuszczania bakteryjnego biofilmu. Wycieram się jednorazowymi ręcznikami dołączanymi do operacyjnych fartuchów i przebieram w stosy podkoszulek pozostawianych przez repów i podkradane innym fartuchy. Nie noszę pod spodem bielizny bo ma zbyt osobisty wydźwięk. To nie wypada. Po zmroku w przerwie między pacjentami wykradam klucz do zakładu rehabilitacji i ćwiczę na rzeźbę w klatce dla sparaliżowanych chorych. Sępię poutykane wszędzie niedopałki pośpiesznie odgaszanych w biegu na salę operacyjną papierosów. Odzyskuję jednorazowe narzędzia i korzystam z talerzy i kubków wykradzionych pacjentom. Tylko buty ciężko jest pozyskać w szpitalnym ekosystemie dbam więc bardzo o tę jedyną rzecz, dzięki której pamiętam co to jest ‘swoje’ i co to ‘ja’. Zszywam je grubym Ticronem (do szycia ścięgien). Leczę się próbkami maści ze sztywnej powtarzalności kolejnego poranka na delikatnie łaskoczącej kiełkującym sprężynami wersalce z kurzu. Palę blanty wyłudzone od policjantów, którzy doprowadzają zatrzymanych do badania i spijam łapówkowe alkohole. Czasem wyobrażam sobie, że jadę gdzie indziej. Wsiadam do pustej karetki i spryskuję szybę zmywając z niej niestniejący kurz wakacyjnej podróży. W garażu unosi się zapach taniego koniaku bo taki mam płyn do spryskiwaczy. Mam nawet swoje kino, zamykam się w zakłądzie radiologii, wyłączam światło i włączam na wielkim ekranie ostatnią tomografię. Siedzę w szaroniebieskim świetle i zamiast popcornu jem barytową papkę do badań kontrastowych.
Od czasu gdy okulistki zarzuciły import docelowy chlorowodorku nie mogę iść w ślady doktora Krogshøja i odzyskiwać go z wacików. Pobudzam się zwyczajnie jak wszyscy epinefryną i kawą z fusami - kawa zawsze jest w którejś z niezliczonych w szpitalu szafek.
Czasem tylko mijam się oddzielony grubym murem ze swoim drugim ja. Każdy z nas podejrzewa istnienie tego drugiego, ale go nie widzi, nie słyszy i nie czuje. Idziemy dalej. Jeden w poszukiwaniu niedojedzonego obiadu, drugi w innym kierunku tak odległym, jak dla tego pierwszego wyprawa do post mortem.
Zamiast seksu wystarczać musi badanie pacjentek i pacjentów rozebranych do pasa, ale nadal w skarpetkach. Zamiast społeczeństwa mały kosmos dyżurowej społeczności.
Ten drugi szybko zapomina o tym pierwszym. Biegnie lekkim krokiem nad rzeką. Na wodzie są kaczki. Świeci Słońce.
Ten pierwszy myśli, że wszyscy o nim zapomnieli. Tak naprawdę to tylko zapomniał on, zapomniał że to nieprawda.