środa, 23 lutego 2011

Dlaczego można nie odwiedzać toalety przed zabiegiem.

Czytając o eksperymencie, w którym ‘udowodniono’ przyżegając pręgowanego danio laserem, że wzory na jego skórze odpowiadają wzorom Turinga pobłądziłem myślami w rejony wiedzy prawdopodobnej. Pchnęła mnie tam refleksja nad prawdopodobieństwem że eksperymentalne odtworzenie rozkładu gradientów postulowanego przez Turinga jest dowodem na takie właśnie podłoże zjawisk biologicznych. Czy eksperyment, w którym odtwarza się zjawiska fizyczne naprawdę je tłumaczy czy tylko stwarza model, pozwalający nam na symulację pewnych zjawisk. Ponieważ prawdopodobieństwo wypływa wciąż w mojej praktyce w zderzeniu pomiędzy prawem wielkich liczb, a pojedynczymi zdarzeniami często zastanawiam się nad jego istotą, tym bardziej że większość swoich decyzji podejmuję intuicyjnie podpierając się tylko frontową percepcją prawdopodobieństwa. Do takiego podejścia pchnęła mnie rozmowa, którą odbyłem w początkach mojej praktyki z pacjentem, u którego zdiagnozowałem kostniakomięsaka. Pan dopytywał się o prawdopodobieństwa i odsetki przeżyć i kiedy przeżuł już wszystkie cyfry i procenty zapytał mnie ‘A co to oznacza dla mnie’, na co moja odpowiedź brzmiała ‘Nic’.
Muszę tu przyznać się do swojej faszyzującej przeszłości – w latach burzy i naporu, kiedy byłem dużo mądrzejszy niż teraz, a moje intelektualne błądzenie było z pewnością ciekawsze w nieuświadomiony sposób byłem scjentystą. Upłynęło dużo czasu i fortece mojego umysłu na szczęście opustoszały, ale sam o tym nie wiedząc wciąż posługiwałem się zdobytym wtedy weizsaeckerowskim rozumieniem wiedzy prawdopodobnej, hardkorową postkołmogorowską interpretacją prawdopodobieństwa, przydatną w pracy naukowej (tak sobie tylko mówię, bo pracą naukową się w życiu nie skalałem), która ustępuje swoją betonowością chyba tylko wykładni Poppersa.
Tak więc od wzorów na skórze danio pręgowanego (zebrafish) przewędrowałem przez różne stanowiące dla mnie nowość interpretacje prawdopodobieństwa i natknąłem się na objaśnienie zarysowane wstępnie przez Keynesa (tego samego którego później zwalczać będzie korporacyjna chicagowska szkoła ekonomii) który w młodości napisał traktat o prawdopodobieństwie. Znajdujemy tam następujące silnie do mnie przemawiające zdanie: ‘Prawdopodobieństwo to relacja logiczna pomiędzy zdaniami.’ Koncepcja została później rozwinięta przez Caspersa w którego ujęciu jedyny wgląd w rozumienie prawdopodobieństwa jest intuicyjny, określając bowiem prawdopodobieństwo nie wypowiadamy obiektywnego osądu na temat ‘świata’, a odnosimy się tylko do wymodelowanej metodami logicznymi przestrzeni abstrakcyjnej – której w jednostkowym świecie chorego nie da się nazwać inaczej niż ‘Nic’.
A wszystko to wykiełkowało pewnie tego popołudnia kiedy łatałem samobójcę i ku swojemu zdumieniu i nie ukrywajmy radości odkryłem że a) ma dwie tętnice łokciowe (wariant występujący u 3,2% populacji b) przeciął sobie tylko jedną z nich co pozwoliło mi z czystym sumieniem odpuścić sobie jej zespalanie i pójść spać przed północą.
Medycyna bowiem (posługując się inną jeszcze wykładnią prawdopodobieństwa - teorią zakładu opartą na pracach Bayesa) to permanetny zakład w którym szanse lekarza to 6 przeciwko 5, 9 przeciwko 7, 11 przeciwko 9.
A co do tego ma intuicja? Wiedziony nią tamtego wieczoru nie wysikałem się przed zabiegiem i po raz kolejny prawdopobieństwo było po mojej stronie!

sobota, 19 lutego 2011

Rzecz najtrudniejsza

Sprawne złapanie przeciętej tętnicy gdy krew zalewa wszystko - trudne. Sprawne dojście do klatki piersiowej żeby zatrzymać krwotok po ranie kłutej - bardzo trudne. Skuteczne zespolenie złamania nasady bliższej piszczeli - dość trudne. Najtrudniejsze jest jednak żeby wszystko to zrobić po właściwej stronie chorego pomyślałem sobie patrząc melancholijnie na strzykawkę wbitą w lewe kolano pewnego pana i słysząc jak z jego ust pada gorzka prawda.
- Ale uraz był prawego.

piątek, 18 lutego 2011

Nie zapominajmy o bateriach

Otwieram drzwi i z tłumu chorych ludzi wybija się w akompaniamencie prostestu pan Bukszpan. Jęk zawodu oczekujących których usiłuje wyprzedzić powoduje, że proszę go żeby poczekał na swoją kolej. W odpowiedzi pan Bukszpan zaczyna okładać mnie laską. Delikatnie sadzam go na krzesełku - pan Bukszpan ma 83 lata i mógłby się połamać. Gdy wreszcie nadchodzi jego kolej już po kilku słowach rozmowy zaczynam rozumieć skąd bierze się jego agresja - panu Bukszpanowi rozładowały się baterie w aparacie słuchowym, poza tym z upływem lat znacznie zmniejszyła się mu ilość połączeń nerwowych. Tego dnia byłem jeszcze kilka razy szarpany przez pacjentów i kilka razy wyzwany od chujów i konowałów. Pani z poradni gdzie pracuje załamała się nerwowo z powodu nieustającej fali agresji i poszła na zwolnienie. Nie powinienem czuć się zdziwiony - następnego dnia robiłem badania profilaktyczne i wśród szkodliwych czynników psychofizycznych na które jestem narażony na stanowisku pracy czarno na białym wymieniono - agresja ze strony pacjentów. A mówili zaciągnij się...

piątek, 11 lutego 2011

Wykraczam poza zakres swoich kompetencji

Ostatnie miesiące walczyłem na innym froncie. Ponieważ zajmowałem się tam tylko i wyłącznie leczeniem poważnie chorych ludzi wróciłem pełen pozytywnej energii i przepełniony miłością do ludzkości, który to stan udało utrzymać się przez cztery dni. Piątego dnia Bóg zapełnił wody i powietrze zwierzętami, a ja postanowiłem zaingerować w proces ucyfrowienia naszego zakładu radiologii - jak się okazało Bóg miał łatwiej. Do mojego pełnego pychy kroku pchnęła mnie informacja, że digitalizacja naszego systemu diagnostyki obrazowej kończy się na drzwiach zakładu radiologii. Po ich przekroczeniu obrazy cyfrowe muszą zostać nagrane na płytę CD i za pomocą rąk i nóg pracowników szpitala zaniesione w odpowiednie miejsca gdzie się je zazwyczaj ogląda. Płytkę taką należy włożyć do tych nielicznych już komputerów gdzie działają jeszcze odtwarzacze CD i po odczekaniu 10 minut koniecznych do każdorazowego tymczasowego zainstalowania przeglądarki obrazów DICOM można obejrzeć zdjęcia. Zapytaliśmy nieśmiało naszych informatyków czy nie dałoby się podłączyć na SORze komputera na którym dałoby się oglądać zdjęcia bezpośrednio. Odpowiedź przyszła po kilku dniach - oczywiście było to niemożliwe. Zarówno mnie jak i panu ordynatorowi wydało się to dziwne i gdy tylko nadarzyła się okazja zagadnęliśmy na ten temat panią z firmy uruchamiającej radiologię cyfrową. Pani wyjaśniła że potrzeba do tego komputera z Windows XP i SP3 i licencji na przeglądarkę DICOM - miesięczny koszt użytkowania 70 PLN. Poszliśmy więc znów do naszych informatyków, którzy powiedzieli że takiego komputera nie ma. Wychodząc zapytałem się - a ten wskazując na leżący w kącie komputer. Ten akurat miał co potrzebowaliśmy. Pan ordynator nieco się przy tym zdenerwował i powiedział panu informatykowi, że on co prawda rozumie, że pan informatyk ma ciocię w ministerstwie, która mu załatwiła pracę u nas w szpitalu, ale żeby może lepiej się sprężył i zaczął robić co do niego należy. Wyszliśmy z jego norki, a on wyleciał zaraz za nami. I tu mały quiz: czy a) wybiegł by jak najszybciej uruchomić znaleziony przez nas komputer b) wybiegł do telefonu by zadzwonić do cioci, że przydarza mu się wielka krzywda. Na wszystkich, którzy wybrali b za prawidłową odpowiedź czeka etat woluntariusza w naszym szpitalu. Ciocia zadzwoniła do pana dyrektora, ale nie był to najszczęśliwszy dzień dla pana informatyka ponieważ okazało się akurat, że z racji tego iż nie zaznaczył jakiejś opcji do rozliczeń w programie z NFZ szpital stracił 200 000 PLN, co chwilowo wytrąciło mu karty przetargowe z ręki i z nieszczęśliwą miną zabrał się do uruchamiania komputera i podpięcia go pod sieć szpitalną. Już po 4 godzinach w trakcie których musiałem kilkakrotnie wyciągać go z jego norki, gdzie próbował się zaszyć i nie odbierać telefonu ten skomplikowany proces polegający na włożeniu wtyczki do kontaktu i dopisaniu MAC do naszej sieci zakończył się sukcesem. Pani z firmy obsługującej radiologię sprawnie zainstalowała program, ale okazało się, że musi go uruchomić zdalnie inna jeszcze firma ze Śląska obsługująca serwer. Pani, która się tym zajmowała zacięła się na tym skomplikowanym ruchu pojedycznego kliknięcia myszką na godzinę i z jej stuporu uratowałem ją przyjaznym przypominającym jej o jej obowiązkach telefonie. Program działał i wysyłał zapytania do serwera, okazało się niestety że nie otrzymuje odpowiedzi zwrotnej bo blokuje ją zainstalowany w naszym szpitalu program antywirusowy i cały problem wrócił znów szerokim lobem w pole kompetencji naszego informatyka. Zostało nam niewiele czasu bo obsługa techniczna firmy od serwera działała do 16, a ruszyć miała dopiero w poniedziałek za 56 godzin w czasie których padłyby ostatnie działające cd-romy i cały SOR mógłby wrócić do heroicznych czasów gdy w medycynie najważniejsze było badanie fizykalne. Ubłagałem szefa zmiany tej firmy, żeby został dla nas po godzinach i ruszyłem po raz kolejny do norki pana informatyka prosząc żeby przekonfigurował antywira. Niestety był to problem nie do rozwiązania, bowiem wszystko co działa w naszym systemie informatycznym zostało zainstalowane przez poprzedniego informatyka, który został zwolniony z dnia na dzień by zrobić miejsce kuzynowi pani z ministerstwa. Pan informatyk obiecał, że zaraz skontaktuje się ze swoim poprzednikiem i ustali hasła po czym jak zwykle zniknął i przestał odbierać telefony. W tym czasie ja ustaliłem numer do poprzedniego informatyka, który się nieco uśmiał i powiedział że wszystkie hasła są w teczkach z dokumentacją programów. Znów wyruszyłem do norki pana informatyka i przyjaźnie zapytałem go jak głęboko sięga jeszcze jego indolencja. Na te słowa z pokoju obok wyszła pani z którą pan informatyk często pija kawę i powiedziała, że pan informatyk jest zbyt zajęty by zajmować się rzeczami, które przynoszą mi osobistą korzyść. Na moją nieśmiałą sugestię, że nie mam żadnej osobistej korzyści z siedzenia do godziny 17 w oczekiwaniu, aż pan informatyk udowodni mi co jeszcze potrafi spierdolić, a jedyną korzyść z uruchomienia tego systemu będą mieli pacjenci pani powiedziała, że wykraczam poza zakres swoich kompetencji. Na moją nieśmiałą uwagę że jeśli bym tego nie zrobił to nadal byśmy byli na etapie pierwotnego stwierdzenia pana informatyka, że tego się nie da zrobić pani powiedziała, że zachowuję się nieetycznie. Jako osoba wysoce nietyczna poprosiłem, żeby już nie otwierała w mojej obecności otworu gębowego i dzieląc się z panem informatykiem wiedzą na temat haseł doprowadziłem do tego że już o godzinie 1710 po 9 godzinach oczekiwania wydarzyła się rzecz niemożliwa i ucyfrowienie radiologii sięgnęło poza drzwi zakładu diagnostyki obrazowej.