wtorek, 20 września 2011

Samoprzyjęcie albo głuchy telefon.

Przechodzę przez SOR - tam widok, który jak to mówi prof. Schatzker 'we all know too well'. Starszy zaniedbany pan, ze złamaniem przezkrętarzowym. Pana trzeba przygotować i przyjąć, pobawić się w owczarka, zagonić zespół itd. Dzisiaj to nie moje zadanie. Pytam tylko, czy ktoś się tym zajmuje - odpowiedź brzmi, że dr S. Za chwilę spotykam dra S i z jakiegoś powodu idziemy razem na SOR. Tam pana już nie ma. Ktoś mówi nam, że pojechał już na blok co zdejmuje nam kamień z serca. Ktoś się sprawą już zajął.
Po jakimś czasie wypisuję coś w dyżurce, gdy znienacka wpada skądinąd sympatyczny anestezjolog tocząc pianę, grożąc i kurwując. W skrócie usiłował dowiedzieć się, kto wysłał pana na blok tak jak stał bez pobranych badań, bez sprowadzenia krwi i bez ustalania tego z kimkolwiek. Trochę czasu zajmuje nam uspokojenie go i zaczynamy śledztwo. Sprowadzamy dra S ale on zgodnie zresztą z tym co wiem mówi, że poszedł się tym wszystkim zająć ale pacjenta już na SOR nie było. Druga poszlaka jest taka, że to ktoś z SOR. Idziemy tam razem, ale pracownicy zgodnie zeznają, że sygnał do wysłania pana na blok przyszedł od nas z oddziału. Grupka detektywów powiększa się o dyżurnego SOR i wracamy na nasz oddział. Pytam kto wysłał pana na blok. Ustalamy, która pielęgniarka zadzwoniła na SOR i powiedziała, żeby wieźć pana na blok. Pani pielęgniarka jest nieco zdziwiona otaczającym podekscytowanym tłumem i tłumaczy, że przecież na oddział dzwonił ktoś z bloku, z poleceniem, żeby zawieźć pana stół operacyjny. Nasza ekipa śledcza się powiększa i udajemy się na OIOM. Tam okazuje się, że owszem pani salowa dzwoniła bo chciała wiedzieć na kiedy ma umyć salę co odebrane zostało jako sygnał do przyjęcia pacjenta. Cud samodecyzyjności organizmu szpitalnego, albo przyczynek do metafory zamkniętych jednostek lecznictwa jako zgarniających wszystko bezlitośnie walców. Szkoda, że mechanizm taki nie rozciąga się również na samą operatywę. To byłby medyczny awatar Panopticum - samoprzyjmujący i samoleczący szpital.

poniedziałek, 12 września 2011

Korona Bałtyku

Znacie moją antropologiczną pasję - kultura i cywilizacja szeroko rozumianych ludów bałtyjskich. Stali czytelnicy wiedzą o moich obserwacjach uczestniczących z udziałem Łotyszy, albo Finów. Teraz do kompletu dołączyłem Litwinkę, która przyjechała do naszego skromnego miasta na koncert japońskiego odpowiednika Marylin Mansona.
Na koncercie było głośno, a ona skakała do wesołej muzyki gitarowej od czego rozbolały ją plecy - podeszła więc do obsługi medycznej z prośbą o tabletkę. Jak już mówiłem było głośno w związku z czym obsługa zrozumiała, że prosi o karetkę i zgodnie z wyuczonymi odruchami rzuciła się na niewinną Litwinkę spowitą tylko w bardzo dużą ilość różowych wstążek, przywiązała ją pasami do deski urazowej (wiecie takiej pomarańczowej), założyła jej urazowe uszka, kołnierz szyjny i zabezpieczyła jej głowę tak, że nie była w stanie nie tylko się ruszyć, ale również mówić w związku z czym nie była w stanie nawiązać kontaktu z załogą wezwanej karetki, której została przekazana i która popędziła z nią na sygnale do szpitala. Domyślacie się którego. Tego oczywiście w którym pilnym telefonem zostaję wezwany w środku nocy do masowego wypadku - zarwana scena na koncercie albo inny wypadek masowy. Na dole spotykam wcześniej wspomnianą Litwinkę, którą odwijam z licznych taśm i zabezpieczeń i na końcu z różowych wstążeczek żeby po przebadaniu powiedzieć jej, że chyba nic jej się w czasie zarwania sceny nie stało. Litwinka odzyskuje mowę - jak sądzę do tej chwili była przekonana, że porwał ją ktoś przebrany za ratowników, żeby jej ukraść nerkę - i wyjaśnia mi całą sytuację. Mówię jej, że w takim razie najlepiej będzie jak sobie teraz cichutko stąd wyjdzie. Młoda fanka neo visual-kei tłumaczy mi że: a) nie wie gdzie jest; b) nie wie gdzie mieszka; c) nie ma telefonu; d) nie wie gdzie był koncert; e) nie ma żadnych dokumentów; f) nie ma żadnych pieniędzy.; g) wszystko wie jej koleżanka, która poszła na afterparty do nieznanego miejsca. G czy w związku z powyższym mogę jej jakoś pomóc. Wydaję z siebie cichy jęk mając przed oczami wizję licznych międzynarodowych połączeń, które będę musiał wykonać i rząd konsulów, których będę musiał zbudzić, ale na szczęście w tej samej sekundzie przychodzi jej 2 metrowa EBM/cosplay koleżanka na 20 centymetrowych koturnach z Hello Kitty wytatuowaną na grzbiecie obu stóp. W przeciwieństwie do swojej koleżanki jest ubrana tylko w czarne wstążki, ale wykazuje się rozsądkiem i refleksem, brakującym wszystkim agentom Babilonu po drodze . Odnajduje swoją przyjaciółkę i ratuje ją z rąk Molocha w mojej osobie. 23!

niedziela, 4 września 2011

Warm welcome

Po roku spędzonym w Wielkiej Brytanii na dyżury powrócił mój przyjaciel. Ostatnie 12 miesięcy spędził jako registrar w ośrodku o wysokim stopniu referencyjności, gdzie zajmował się eleganckimi operacjami artroskopowymi barku i pogawędkami z brytyjską klasą średnią. Trzy dni po przyjeździe rozpisał się na dyżur w naszym frontowym szpitaliku. Pracę rozpoczął odnajdując mnie opędzającego się od much klujących się z nogi Władczyni Much. Później został sam i już po godzinie przywieziono mu pana z obrażeniami wielonarządowymi - krwiakiem opłucnowym, odmą opłucnową po drugiej stronie i złamaniem kręgosłupa piersiowego z paraplegią. Zadrenował, zabezpieczył i zadzwonił do ośrodka zajmującego się złamaniami kręgosłupa. Tam ku swojemu zdziwieniu dowiedział się, że ponieważ skończyły się już pieniądze w tym roku na leczenie porażonych ludzi to oni proponują, żeby panu założyć wyciąg i zostawić żeby paraliż mógł spokojnie dojrzewać. W drugim szpitalu powiedziano podobnie dodając, że nawet gdyby mieli pieniądze to nie przyjęliby pana z drenażem. W trzecim szpitalu nic nie powiedzieli tylko się uśmiali. Sprawa zakończyła się w końcu telefonem do koordynatora zarządzania kryzysowego naszego województwa, który to zazwyczaj zajmuje się klęskami żywiołowymi. Dopiero po jego interwencji ktoś postanowił jednak pana zoperować. Kolega już za bardzo nie chce się rozpisywać na dyżury i coś bąka o powrocie do UK. Poza tym szczerze odradzam łamanie sobie kręgosłupa do końca roku. A jak już wam się zdarzy pojedźcie 50 kilometrów na północ, by znaleźć się poza granicami naszego województwa.