niedziela, 25 października 2009

Dluga i ciezka choroba

Z oczywistych wzgledow nie jest to juz gruzlica. Dluga i ciezka choroba stal sie nowotwor, synonim chorob, choroba-matka. Nie cukrzyca, nadcisnienie glowni zabojcy tylko choroba-worek mieszczaca w sobie pojecia ze spektrum od tluszczakow do raka jasnokomorkowego nerki. Oczywiscie choroby spoleczenstwa dobrobytu nie moga stac sie synonimem zla, ale co jeszcze stoi za kariera milionksztaltnego sematycznie raka - tej choroby, tego ktory chodzi tylem, nierownej walki. Nowotwor jako dezorganizacja staje sie pierwszym wrogiem spoleczenstwa kontroli. Leczenia nowotworow medyczny aparat ucisku (rozumiany we wspolczesnym ujeciu obowiazkowych ubezpieczen zdrowotnych jako marchewka od kija policyjnego panstwa) nie szuka w holistycznym podejsciu, ale w rozwiazaniach systemowych. Dezorganizacji przeciwstawia sie organizacje, nowotworowa policje. Poszukuje sie rozwiazan ponadchorobowych, wytacza dziala, wykluczajac jednoczesnie chorego poza nawias procesu terapeutycznego. Oddzial chorych na raka jest opowiescia o totalitaryzmie - czy to w literackiej metaforze Solzenicyna czy w codziennej rzeczywistosci onkologicznego oddzialu. Tworzy sie w ten sposob ostatni szaniec (czy moze jednoczesnie pierwszy) kontroli totalnej, zalazek systemow, ktore w naturalny sposob przeradzaja sie w skanery siatkowki, identyfikacyjne chipy, urbanistyczne mechanizmy kontroli tlumu. Z drugiej strony akceptacja nowotworu , przywrocenie mu naleznego miejsca w nozologicznej klasyfikacji nie jest mozliwe ze wzgledow ekonomicznej polityki. Nowotwor w doskonaly sposob realizuje Morganowska prawde ekonomiczna konsumpcyjnego spoleczenstwa dobrobytu - nieodnawialne bogactwa naturalne musza zostac skonsumowane i jesli nie zrobimy tego my to i tak dokonaja tego nastepne pokolenia. Po co wiec zwlekac. System walczy z ta prawda nie przez reforme (czy wrecz rewolucje, bo konfrontacja z ta oczywista prawda skonczyc by musiala sie jego demontazem) ale przez jej wyparcie. Wyparcie realizowane na wielu plaszczyznach. Jedna z nich jest ideologiczne zawlaszczenie nowotworu, zmianie choroby w metafore, bardziej jeszcze widocznej w podejsciu do AIDS (a przywolanie tej choroby stanie sie bardziej jeszcze usprawiedliwione gdy zwrocimy uwage ze media lubily w poczatkach jej pojawienia sie w swiecie zachodnim epatowac faktem ze jedna z przyczyn zgonu chorych sa ekstremalnie rzadkie w innej sytuacji nowotwory). U chorych na AIDS metaforyzujac (i klamiac bo najczesciej choruja przecietni heteroseksualni mezczyzni) wykazuje sie zwiazek pomiedzy niekontrolowanymi, destabilizujacymi spoleczenstwo zachowaniami (homoseksualizm, narkomania) zamiatajac pod dywan ich bezposredni zwiazek z krolujacym aktualnie neurologicznym kanalem percepcji, wypierajac dane sugerujace ze homoseksualizm moze byc biologicznym zaworem przeludnionego spoleczenstwa (wylaczenie czesci populacji z bezwzglednego biologicznego dyktatu samolubnego genu), a narkomania jak powiedzial dziadek Burroughs nie jest niczym innym jak doprowadzona do doskonalosci konsumpcja. Instynktownie chorzy, czy ich rodziny doswiadczajac stygmatyzacji i wykluczenia poszukuja lekarstwa poza swoim systemem kulturowym. Hindusi jezdza do klinik w Europie, a Europejczycy lecza sie u tybetanskich mnichow. Chcialoby sie powiedziec ze postnowoczesne stosunki spoleczne toczy rak, gdyby nie byloby to tylko kolejne zawlaszczenie choroby, ktora w innym systemie nalezec by mogla do chorych, ich rodzin i ich lekarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz