Mój były oberpies opowiadał mi swoje przygody z Dzikiego Wschodu, gdy budowano tam cywilizację przemysłową (wczesne lata 80).
Pogranicze było obsługiwane przez dwie stacje pogotowia - jedną w Ełku, a drugą w Giżycku. Granicę ich rejonów stanowił most na rzece Staśwince. Lewobrzeżna część dorzecza Staświnki należała do Ełku, a prawobrzeżna do Giżycka.
Pewnego dnia mój oberpies został wezwany do pana leżącego koło mostu na Staśwince. Dojeżdżają, a tam pan ani zipie. Co tu robić myślą sobie szeryfowie? Jak nie żyje pomóc może mu się już nie da, a dokumentację wypełnić trzeba. Wzięli więc pana za nogi za ręce i przenieśli na prawy brzeg Staświnki, po czym wiedzeni obywatelskim poczuciem obowiązku zadzwonili na stację Pogotowia w Giżycku i anonimowo poinformowali ją, że na brzegu Staświnki leży chory, który potrzebuje pomocy medycznej. Powrócili do Ełku. Nie mijają dwie godziny a tu wezwanie - anonimowe. Że koło mostu na Staśwince leży chory i trzeba mu pomóc. Jadą, a tam ten sam pan nadal martwy. Wyjaśnienie są dwa - albo pan ożył przeszedł na drugą stronę i znów umarł. Albo szeryfowie z Giżycka wpadli niezależnie na ten sam pomysł. Jak widać rozwiązania oczywiste pojawiają się w historii ludzkości w wielu miejscach niezależnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz