Przeczytałem 'Pompę Numer Sześć' Baccigalupiego. Niezbyt lotny technik stara się utrzymać w sprawności pompę do odpompowywania nieczystości. Jego żona niemal ich nie zabija szukając przecieku gazu z otwartym ogniem. Wcześniej próbowała naprawic podłączone do prądu gniazdko widelcem. Technik idzie do pracy i dowiaduje się, że pompa numer sześć nie działa od dwunastu godzin - jego zastępca nie wiedział, że to ważne żeby naprawic ją od razu - poza tym miał ważniejsze sprawy na głowie: toczył z ich szefową bitwę na rolki papieru toaletowego. Technik jest jedyną osobą, która umie czytać. Naprawia pompę, ale ta się wkrótce znów psuje. Schodzi do niej i odkrywa, że nikt jej od ponad trzydziestu lat nie serwisował. Dzwoni do producenta, ale firma jest zamknięta od piętnastu lat. Usiłuje zrozumieć dołączony do niej schemat, ale to za trudne. Postanawia pójśc na politechnikę, żeby z kimś o tym porozmawiać. Po campusie biegają nadzy, kopulujący bez ustanku studenci. Nikt nie wie, gdzie znajduje się Wydział Mechaniczny. Technik błąka się. Studenci nie rozumieją zadawanych im pytań. W końcu okazuje się, że na uczelni nie ma już wykładowców. Wydziały są pozamykane na łańcuchy. Trafia do biblioteki i tam spotyka stara kobietę, która z pistoletem w ręku pilnuje książek - 'żeby studenci nie zużywali ich do rozpalania ognisk'. Kobieta tłumaczy mu, że nie ma juz nikogo, kto prowadziłby zajęcia, że tacy ludzie jak on którzy są w stanie zrozumieć choćby najprostszy schemat są już przeszłością. Cywilizacja toczy się siłą rozpędu.
Wczoraj przyjeżdża karetka. Ratownicy przepraszają, że się tu pojawili wiedzą, że to niewłaściwe miejsce. Doktor kazał. Gdzie jest doktor? Zasnął z głową na desce rozdzielczej. Zaraz przyjdzie.
Przychodzi. Zatacza się ketaminowym krokiem. Ćpuńskim ruchem wije się wokół pacjenta. Podchodzi do niego i patrzę jak w burroughsowskim bad tripie widzi coś na głowie chorego. Zdejmuje choremu krawat i zawiązuje mu go na czole. 'On nie ma urazu głowy' mówi gdy już schowa pod krawatem rany.
Dziś idę obejrzeć odleżynę na kości krzyżowej pacjentki z innego oddziału. Przyszła z małym ropniem na ramieniu. Zanim ktoś go zauważył był już olbrzymi. Zanim naciął wyhodowano jej odleżynę. Teraz leży w sepsie na oddziale intensywnej terapii. Zdejmuję opatrunek - dzikie mięso, zgniłe pośladki, ropa.
Za trzy dni będzie przesilenie. 21 grudnia. Dzień wielkiej obecności.
Leżę wieczorem w łóżku i nie daje mi spokoju oplatająca te wszystkie zdarzenia nieuchwytna nić. Jakby były wszystkie przejawem tego co dawno zdyskredytowany Bohm nazywał 'ukrytą strukturą'. Myślę nad jej kształtem, nad tym co się rysuje na krawędziach tych niezwiązanych historii. Myślę, że lepiej by ta struktura pozostała ukryta, bo im więcej o niej myślę tym bardziej nie chcę jej odkryć. Gdyby ją bowiem ujrzeć podzielić by można los Marinusa Bicknella Willetta:
The explorer trembled, unwilling even to imagine what noxious thing
might be lurking in that abyss, but in a moment mustered up the courage
to peer over the rough-hewn brink; lying at full length and holding
the torch downward at arm's length to see what might lie below. For
a second he could distinguish nothing but the slimy, moss-grown brick
walls sinking illimitably into that half-tangible miasma of murk and
foulness and anguished frenzy; and then he saw that something dark was
leaping clumsily and frantically up and down at the bottom of the narrow
shaft, which must have been from twenty to twenty-five feet below the
stone floor where he lay. The torch shook in his hand, but he looked
again to see what manner of living creature might be immured there in
the darkness of that unnatural well; [...]
But Marinus Bicknell
Willett was sorry that he looked again; for surgeon and veteran of the
dissecting-room though he was, he has not been the same since. It is
hard to explain just how a single sight of a tangible object with measurable
dimensions could so shake and change a man; [...] In that
second look Willett saw such an outline or entity, for during the next
few instants he was undoubtedly as stark raving mad as any inmate of
Dr. Waite's private hospital. He dropped the electric torch from a hand
drained of muscular power or nervous coördination, nor heeded the sound
of crunching teeth which told of its fate at the bottom of the pit.
He screamed and screamed and screamed in a voice whose falsetto panic
no acquaintance of his would ever have recognised; and though he could
not rise to his feet he crawled and rolled desperately away from the
damp pavement where dozens of Tartarean wells poured forth their exhausted
whining and yelping to answer his own insane cries. He tore his hands
on the rough, loose stones, and many times bruised his head against
the frequent pillars, but still he kept on. Then at last he slowly came
to himself in the utter blackness and stench, and stopped his ears against
the droning wail into which the burst of yelping had subsided. He was
drenched with perspiration and without means of producing a light; stricken
and unnerved in the abysmal blackness and horror, and crushed with a
memory he never could efface. Beneath him dozens of those things still
lived, and from one of those shafts the cover was removed. He knew that
what he had seen could never climb up the slippery walls, yet shuddered
at the thought that some obscure foot-hold might exist.
What the thing was,
he would never tell.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz