poniedziałek, 23 maja 2011
Raport z końca świata
Stada i stadka. Płonące opony. Grupy w szalikach na twarzach. Ryczace, odurzone alkoholem watahy. Zawsze wiedziałem, że koniec świata będzie w stylu Doris Lessing, będzie według frazy McCarty'ego raczej niż w postaci gorejącej fali zniszczenia. Nawet Grímsvötn wypuśił z siebie kłąb pary zamiast potoku lawy. Apokalipsa nadeszła więc rozmytą falą trochę tylko złagodzona nawałnicą, która zatrzymała niektórych w domach. Maj i czerwiec mają taki apokaliptyczny klimat. W ubiegłym roku gdy wzbierała woda i odcinała ulicę po ulicy, gdy zamykały się śluzy i w końcu zamknięto most, wokół tego wciąż toczyło się życie. Armageddon toczy się wciąż i wszędzie. I dopiero nad ranem, już po świcie kiedy wszystko ucichło oprócz ptaków i coraz mocniej grzejącego słońca, wśród koszów zapchanych zakrwawionymi opatrunkami, stosów papierów, smug gipsu usiadłem i pomyślałem że tak jak i koniec świata tak i jego początek dzieje się wciąż i wszędzie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz